środa, 26 lipca 2017

Deszczowy lipiec




W tym roku lipiec jest wyjątkowo deszczowy. Tzn wyjątkowo dla nas, bo generalnie to jest najbardziej mokry miesiąc pory deszczowej ale przez poprzednie dwa lata tak tego nie odczuwaliśmy. Umilamy go sobie jak możemy, a zwłaszcza Ola nam go osładza specjalizując się w różnorodnych wypiekach :)





Może się to dla nas źle skończyć... Ola przynajmniej chodzi codziennie na taekwondo, jest na trzecim poziomie i ma pomarańczowy pas.



Mimi też spala, zainteresowała się ostatnio tańcem i chce zostać baletnicą :) Prawie codziennie mamy prywatne występy naszej primabaleriny...





Prócz tego Misia uwielbia pływać, a ostatnio nurkować. Jest w stanie wytrzymać pod wodą, grasując przy dnie, na tyle długo, że czasami jest to aż niepokojące.






Cóż, żeby nie zostać w tyle za naszymi dziewczynami i też pospalać nadmiar kalorii, wskakujemy na rowery i jeździmy razem to tu to tam, np. do naszej ulubionej mini dżungli nad jeziorkiem albo wzdłuż Mekongu.










piątek, 7 lipca 2017

Dwa lata w Laosie

Właśnie minęły dwa lata od naszego przyjazdu do Laosu. Gdzieś na przełomie roku zauważyłam, że przeszła mi już pierwsza ekscytacja życiem w nowym i egzotycznym kraju. Wszystko stało się takie bardziej zwyczajne, ot życie codzienne. To sprawia, że znajduję coraz mniej interesujących (z mojego punktu widzenia) tematów do pisania tutaj, przecież nie będę pisała pamiętników ;)

Kiedy czytam moje pierwsze wpisy na blogu dziwi mnie o jakich zwykłych i codziennych rzeczach pisałam. Z mojej obecnej perspektywy to nic ciekawego... Tak się właśnie zmienia punkt widzenia. Trochę to smutne jak sobie pomyślę, że egzotyczne wakacje i wyjazdy straciły dla nas swą czarodziejską moc i mam nadzieję, że jak pomieszkamy znowu w Polsce to odzyskamy ten pierwotny entuzjazm. Oczywiście wciąż jesteśmy żądni nowości i poznawania, ale patrzymy na te rejony świata już trochę inaczej. Tropikalne słońce grzeje prawie codziennie, palmy kokosowe kołyszą się nam nad głowami, bananowce rosną przy drogach, słodkie soczyste mango kupujemy na targu koło domu a kolorowe egzotyczne kwiaty codziennie witają nas w ogrodzie. Doceniamy to i cieszymy się tym wciąż, ale codzienność sprawia, że człowiek przestaje się tak na 100% zachwycać... Nie wiem czy to co piszę ma jakiś sens..?

Mieszkając tu zmienia nam się perspektywa patrzenia na wiele spraw, żyje się tu o wiele wolniej i spokojniej niż na dzikim zachodzie ;) Od Laotańczyków uczymy się filozofii "bor peng nyang" czyli "nic się nie stało"... Klimat tu nie sprzyja nerwom i gwałtownym ruchom, za gorąco...

Oczywiście dużo jeszcze przed nami do odkrycia, Laos oferuje wiele atrakcji,  których mam nadzieję uda nam się doświadczyć.

Krowy na środku ruchliwej ulicy w stolicy kraju to też swego rodzaju atrakcja, no nie..?

Buddyjskie świątynie i mnisi wtapiają się w codzienność.


Drzwi często pełnią funkcje ozdobne. Dziewczyny też.. ;)


Banany w kawiarni dyndają nad stolikiem.

A tak kwitną nam w ogrodzie.

Niedawno odkryłam mango gigant, to po lewej, w porównaniu do zwykłego po prawej. Jakaś inna odmiana, nie tak soczysta ale równie słodka.

Laotański ogród to marzenie...


Ogrodowe limonki Kaffir (papeda). Ich liście są najlepsze do smażenia jako dodatek do mięs, oraz jako dodatek do green curry.


Młode pędy bambusa po obraniu ze skórki i godzinnym gotowaniu to przysmak.




Rejs po Mekongu takim statkiem to jedna z atrakcji Laosu.

Tak jak obiad w pływającej chatce.





Podsumowując, były to oczywiście bardzo ciekawe dwa lata, niezapomniane doświadczenie dla nas, dla Oli pewnie też, Misia nie wiadomo ile z tej całej eskapady zapamięta, to pewnie zależy od tego jak długo tu jeszcze zostaniemy.
Dzieci się trochę zestarzały, ale my wciąż piękni i młodzi czekamy co na to, co przyniesie przyszłość ;))