sobota, 8 grudnia 2018

Jezioro Nam Ngum

Nam Ngum jest największym (370 km2 powierzchni, dla porównania największe polskie jezioro Śniardwy ma 114 km2) zbiornikiem wodnym w Laosie, jezioro powstało na skutek zbudowania tamy i pierwszej w kraju elektrowni wodnej na rzece o tej samej nazwie. Znajduje się ok. 60 km na północ od Vientiane i właśnie tam wybraliśmy się w ostatni weekend listopada.


 Znajomi polecili nam hotel położony na stromym stoku, z pięknym widokiem.


Widoki były cudne, nic tylko siedzieć i podziwiać. I to robiliśmy w oczekiwaniu na główną atrakcję wyjazdu, czyli rejs po jeziorze.


Kolorowe żłówiki z hotelowego terrarium.






Mini bananek Mimi.




A potem nadeszła umówiona godzina i zeszliśmy na dół do zamówionej wcześniej przez Łukasza... łódki ;) Okazało się, że z braku innych mniejszych łodzi nasza łódka to nie łódka a mały statek :)
Na dolnym pokładzie zastawiono stół z obiadem i wyruszyliśmy.




Na jeziorze rozsypane są mniejsze i większe wysepki, niektóre są naprawdę mikroskopijne, na innych z jednym domem mieszkają ludzie i prowadzą sklepik albo knajpkę.




Górny pokład widokowy.


Przenieśliśmy obiad na dziób dla lepszych widoków.


Łukasz wypatruje piratów ;) A tak poważnie to na jednej z wysp mieści się więzienie...

 A potem poprosiliśmy naszego sternika o przerwę  na pływanie. Zaparkował przy bezludnej wysepce a my mogliśmy się zanurzyć w ciepłej, przejrzystej wodzie.




Zachód słońca jako atrakcja dodatkowa.






Do hotelu wróciliśmy już przy księżycu.


Nazajutrz postanowiliśmy odwiedzić najbardziej na południe wysunięty brzeg jeziora. Wiedzieliśmy, że znajduje się tam hotel gdzie zaplanowaliśmy lunch.
Miejsce okazało się być bardzo malownicze, z nowo wybudowaną przystanią obsadzoną kwitnącymi właśnie krzewami.










Lunch w nad jeziorem w chińskiej restauracji zakończył nasz weekendowy wypad.
Nalewka na kościach tygrysa była jedną z restauracyjnych atrakcji :0  Kto to pija..?


Spieszyliśmy się do domu bo tego dnia byliśmy zaproszeni na obiad z okazji Thanksgiving do zaprzyjaźnionej amerykańsko-francuskiej pary.
Nie wiem jak Amerykanie to robią, ale ich indyki na Święto Dziękczynienia zawsze smakują wybornie :)




piątek, 7 grudnia 2018

Babcia w Laosie IV

Na początku listopada przyleciała do nas w odwiedziny babcia Ela. Tym razem to ja poleciałam do Bangkoku po Mamę, a że miałyśmy sporo czasu pomiędzy lotami, pojechałyśmy w odwiedziny do Jima Thompsona (opisałam to miejsce na blogu w poście "Bangkok dzień II" z 10/2016).

Najpierw coś na ząb.
 

A potem zwiedzanie domu i ogrodu.








Wieczorem dotarłyśmy do Vientiane. Synek czekał na lotnisku :)

A potem wciągnęło nas życie codzienne.
Co drugi dzień rano chodziłyśmy na siłownie i basen w fitness klubie mieszczącym się na ostatnim piętrze hotelu Rashmi Plaza.






Potem obowiązkowo lunch w którymś z naszych ulubionych miejsc.






A wieczorem życie towarzyskie.




Weekendy były basenowe.



 W imieniny Elżbiety.



Jednego wieczora Misia zabrała Babcię na koncert współorganizowany przez szkołę na rzecz pomocy poszkodowanym w niedawnej katastrofie tamy na południu Laosu w prowincji Attapeu. Dzieciaki ubrane były w regionalne stroje różnych laotańskich grup etnicznych.




Aż nadszedł grudzień i  smutny dzień rozstania...



Ale zanim Babcia wyleci, możemy się jeszcze cofnąć wspomnieniami do weekendu nad jeziorem Nam Ngum... :)