Na początku listopada przyleciała do nas w odwiedziny babcia Ela. Tym razem to ja poleciałam do Bangkoku po Mamę, a że miałyśmy sporo czasu pomiędzy lotami, pojechałyśmy w odwiedziny do Jima Thompsona (opisałam to miejsce na blogu w poście "Bangkok dzień II" z 10/2016).
Najpierw coś na ząb.
A potem zwiedzanie domu i ogrodu.
Wieczorem dotarłyśmy do Vientiane. Synek czekał na lotnisku :)
A potem wciągnęło nas życie codzienne.
Co drugi dzień rano chodziłyśmy na siłownie i basen w fitness klubie mieszczącym się na ostatnim piętrze hotelu Rashmi Plaza.
Potem obowiązkowo lunch w którymś z naszych ulubionych miejsc.
A wieczorem życie towarzyskie.
Weekendy były basenowe.
W imieniny Elżbiety.
Jednego wieczora Misia zabrała Babcię na koncert współorganizowany przez szkołę na rzecz pomocy poszkodowanym w niedawnej katastrofie tamy na południu Laosu w prowincji Attapeu. Dzieciaki ubrane były w regionalne stroje różnych laotańskich grup etnicznych.
Aż nadszedł grudzień i smutny dzień rozstania...
Ale zanim Babcia wyleci, możemy się jeszcze cofnąć wspomnieniami do weekendu nad jeziorem Nam Ngum... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz