niedziela, 18 lipca 2021

Sanctuary Nam Ngum Beach Resort

Wielokrotnie pisałam już o wycieczkach nad jedyny duży zbiornik wodny w Laosie, sztuczne jezioro z zaporą Nam Ngum. Nigdy jednak nie byliśmy jeszcze na jego północnym końcu, który leży kilkanaście kilometrów na południe od Vang Vieng i dzięki autostradzie jest teraz dużo łatwiej dostępny. 

Północny kraniec Nam Ngum jest zupełnie inny niż południowy, jezioro wgryza się w ląd płytkimi "fiordami" i rozgałęzieniami pełnymi malutkich wysepek i zatoczek. Nad jedną z takich zatoczek ulokował się uroczy resort Sanctuary, który postanowiliśmy odwiedzić.


Składa się on z chatek krytych strzechą stojących dookoła półwyspu i restauracji w środku położonej na lekkim wzniesieniu.







A dlaczego Beach Resort w nazwie? Wysypali trochę piachu nad jeziorem i mamy beach ;)



Na jeziorze zbudowano kąpielisko z basenem o zabawnym miękkim dnie wpuszczonym w wody jeziora oraz drewniany podest do opalania.








Nie chciałabym być zmuszona wejść na takie drzewo...


Widok z tarasu pokoju. Woda wyjątkowo niska jak na porę deszczową, ale w sumie to jej początek. 
Ponoć najpiękniej jest tu w październiku - listopadzie.


Łukasz zabrał Mimi na jej pierwszą przejażdżkę rowerem wodnym ;)




Idealny taras na podziwianie zachodu słońca. Przy wieczornym aperitifie :)











To była dla nas krótka noc... Dzięki temu mogliśmy napawać się ciszą i kolorami wczesnego poranka.


Po pysznym śniadaniu nabraliśmy sił na eksplorowanie odnóg i zatoczek jeziora różnymi sposobami :)







Potem pozostało nam tylko błogie lenistwo ;)




czwartek, 15 lipca 2021

Sadzimy ryż

Jak już pisałam początek pory deszczowej to czas, gdy farmerzy przygotowują swoje poletka pod uprawy ryżu. Laos jest drugim na świecie, po Indiach, krajem pod względem ilości odmian tego zboża, które jest podstawą wyżywienia 1/3 ludności naszej planety. 

Jako że Misia planuje zostać farmerką i bardzo interesuje ją wieś, wybraliśmy się pewnego popołudnia na farmę organiczną na obrzeżach Vientiane, żeby zobaczyć z bliska proces sadzenia ryżu i nie tylko. Mieszkać tu tyle lat i nie sadzić ryżu? Nie wypada! ;))


Misia mogła się poczuć jak ziarenko ryżu w koszyczku do sticky rice 



Łyk pysznej kawy przed rozpoczęciem szkolenia


Tak wygląda ryż zanim trafi do woreczka. Oglądaliśmy różne odmiany, czarną, czerwoną, żółtą.


Niefortunnie zaraz po przyjeździe wbiłam sobie wielkiego kolca w duży palec u nogi i nie mogłam wchodzić w błoto, ale dzięki temu udokumentowałam dokładnie cały proces.



W drodze na pole mieliśmy okazję skubnąć stewię, roślinę wykorzystywaną do produkcji naturalnego słodzika. Jej maleńki listek po rozgryzieniu daje olbrzymią dawkę słodyczy w ustach.


Po chwili docieramy na pierwsze poletko. To szkółka z młodymi pędami, które wyrywa się, opłukuje i składa w pęczki w celu dalszego rozsadzenia.


Właścicielka farmy (jest to specjalna farma szkoleniowa) wraz z pracownikami tłumaczyła i pokazywała co robić.









Praca wre!





Następnie przeszliśmy na kolejne pole, tym razem do rozsadzenia sadzonek. I ławą naprzód! 
Tzn w tym przypadku do tyłu ;)







Ola pracowała w skupieniu i z precyzją.




Misia szła jak burza ;) Dostała propozycję pracy!




Brawo! Czas na mycie w beczce :)



Na koniec poszliśmy do ogrodu z ziołami narwać sobie bazylii i rukoli.



Obłędny zapach świeżej bazylii

 Nasza przyszła farmerka była zadowolona

Na koniec pakowanie liści rukoli i bazylii w woreczki z liścia bananowca i jesteśmy gotowi wracać do domu. To było bardzo ciekawe popołudnie :)