Chiński Nowy Rok, Rok Tygrysa, wypadł w tym roku na samym początku lutego. Wybraliśmy się ze Stephanem na kolację do chińskiego hotelu Landmark, słynącego z bardzo dobrej chińskiej restauracji i wyśmienitej kaczki po pekińsku.
Nasz brykający tygrysek
W któryś weekend wyskoczyliśmy znów do Muang Fuang, malowniczej miejscowości nad rzeką Nam Lik, o której pisałam już w listopadzie 2020. Stephan kupił tu ziemię i buduje weekendowy dom, więc przyjechaliśmy na inspekcję ;)
Na wyspie duże zmiany. Z jednego domu i kilku bambusowych chatek na rzece miejsce to przeobraziło się w całą przybrzeżną turystyczną wioskę z chatek na wodzie. Na samym końcu wyspy powstał też na szczęście domek na drzewie, który ledwo udało nam się wynająć, jako że cała wyspa jest co weekend oblegana przez Laotańczyków.
Domek jest przeuroczy, prawie jak chatka z piernika na kurzej stopie. Zrobiony z bambusowej plecionki, ma dwie zamknięte sypialnie, salonik, jadalnię, kącik kuchenny, łazienkę, a wszystko to umieszczone na platformie tak, że z pomiędzy desek podłogowych wychodzą konary drzewa. Miśka była zachwycona, ja zresztą też ;) No i te widoki...
Zostaliśmy zaskoczeni nakryciem stołu
Pod domkiem mieliśmy prywatne miejsce do kąpieli, tylne schody prowadziły prawie prosto do rzeki.
Następnego poranka obudziła mnie muzyka dochodząca z wodnej wioski, wstałam więc i przy kawie obserwowałam mnichów gromadzących się na małej przystani promowej. Ku memu zdziwieniu okazało się, że nie czekają oni na prom, a na łodzie, które zabierają ich na poranny rytuał zbierania jałmużny. Zaintrygowana podążyłam za nimi i pierwszy raz miałam okazję obserwować mnichów zbierających dary... na wodzie.
Idąc wzdłuż rzeki mogłam widzieć, jak na platformach przed chatkami ludzie zbierali się już czekając z darami. Jest to tradycyjny, codzienny dla mieszkańców buddyjskich klasztorów (nie tylko mnichów ale też uczniów) sposób na zbieranie jedzenia na dany dzień. I jak widać Laotańczycy bardzo skrupulatnie wypełniają swój duchowy obowiązek wobec mnichów, okazując im w ten sposób szacunek i zbierając dobrą karmę nawet na weekendowym wyjeździe.
Tymczasem trzeba było wracać, bo Misia z chłopakami robiła śniadanie ;)
Złota plaża, którą odkryliśmy w drodze powrotnej, już nad Mekongiem. Złota dosłownie, bo spotkaliśmy tam kobiety wracające właśnie z pracy ze sprzętem do płukania złota z piasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz