wtorek, 26 stycznia 2016

Meble made in Laos

Niedawno odbyły się w Vientiane targi meblowe. Chodzi o meble z litego drewna, innych tutaj właściwie się nie produkuje. No chyba, że z rattanu. Wszyscy znamy tzw. styl kolonialny w meblarstwie, wywodzący się z byłych europejskich kolonii, czyli również stąd, z Indochin. Masywne meble z egzotycznych gatunków drewna są od lat popularne w Europie.

Jednak tak monumentalnych okazów jak te produkowane w Laosie nie widziałam jeszcze nigdy.
Ławy i komplety wypoczynkowe potrafią być tak wielkie, że dorosły człowiek siedzący na nich czuje się jak maluszek. Są przy tym niemiłosiernie niewygodne, no bo jak drewniany fotel czy sofa bez tapicerowanego siedziska mogą być wygodne? Czasem mają dodatkowo jeszcze płaskorzeźby na oparciu od strony pleców i na blacie stołu... Nie wiem, jaki jest sens robienia takich mebli, chodzi zapewne o tę laotańską chęć pokazania się :)

Od razu moją uwagę przykuł stół z jednego "plastra" drewna, o takim marzyłam...



Są też stoły nowoczesne, proste w kształcie. Te meble są nie do ruszenia, sześciu chłopa trzeba chyba żeby to podnieść.


A to właśnie taki stoliczek kawowy o metrażu łazienki w niektórych mieszkaniach... ;)


Kompleciki od prostych po rzeźbiarskie cudeńka.







A skoro już przy rzeźbach jesteśmy, w modzie są tu takie drewniane panele pokryte płaskorzeźbą o różnej tematyce, przyrodniczej, mistycznej, historycznej, zachwycają swą finezją i dbałością o szczegóły.






Lub rzeźby z jednego, często kolorowego kawałka drewna. Te ryby poniżej chętnie bym ze sobą wyniosła.



Zamiast ryb złapałam przynajmniej paterę na owoce...;)


wtorek, 19 stycznia 2016

Nie moje ale wielkie laotańskie wesele ;)

Zostaliśmy zaproszeni na laotańskie wesele. Odbyło się w zeszły piętek i wywarło na nas niezłe wrażenie. Przyjęcie na 500 osób musi zresztą robić wrażenie. Tutaj normą są tak wielkie uczty weselne, zaprasza się rodzinę, przyjaciół, znajomych i ... nieznajomych, czego my jesteśmy najlepszym przykładem. Pan młody był bowiem bratem pracownika Łukasza, nieznanym nam zupełnie.


Zaślubiny wyglądały tak, że rano pan młody pojechał po swą pannę do domu jej rodziców, przywiózł ją do swojego domu, przyszli krewni z prezentami, był uroczysty obiad. Potem przygotowanie do kolacji weselnej, na którą to byliśmy zaproszeni. Żadnych formalności się nie dopełnia, dopiero potem w urzędzie rejestruje się małżeństwo.

Wesele odbyło się w specjalnym domu weselnym, bo gdzie indziej pomieścić takie tłumy?
Przed wejściem charakterystyczny dla tego regionu łuk z kwiatów, pod którym goście chętnie robili sobie pamiątkowe zdjęcia.





W holu para młoda witała gości i fotograf robił wspólne zdjęcie na tle kwiatowej ściany. Panna młoda w pięknej tradycyjnej sukni, pan młody w smokingu. Młodzi mieli też wcześniej sesję fotograficzną w innych strojach, zdjęcia były porozwieszane do podziwiania ;)





Na wesele nie przynosi się prezentów czy kwiatów, tylko w kopertę po zaproszeniu wkłada się gotówkę, którą wrzuciliśmy do specjalnego pudła przy kwiatowej recepcji.
I po czerwonym dywanie do środka ;)





A w środku wielka, powoli zapełniająca się sala z wielką sceną i sporym parkietem. Na stołach zimne dania, alkohol. Muzyka i wokal na żywo, lokalnie ale fajnie. W sumie podobnie jak u nas. Do momentu pierwszego tańca... Państwo młodzi wyszli na parkiet, stanęli przed stadkiem fotografów wyglądających jak paparazzi, popozowali troszkę i zaczęli swoje pląsy...
Tradycyjny taniec damsko-męski wygląda tu tak, że para okrążając salę drobnymi kroczkami zwraca się do siebie twarzą lub bokiem wykonując przy tym ruchy samymi dłońmi i palcami (jak na zdjęciu poniżej pani w różu). Wygląda to dosyć zabawnie dla kogoś nieprzygotowanego na taki widok, zwłaszcza, gdy para jest sama na dużym parkiecie. Potem dołączyli inni goście (my też, a jakże :)) i pląsaliśmy tak troszkę. Nie dało się długo bo Misię ogarnął szał tańca i nie pozwalała mi zejść z parkietu bez odtańczenia z nią kilku kawałków.









Potem na szczęście Mimi zaczęła tańczyć sama, a właściwie nie sama tylko z paniami, bo zaczęły się tradycyjne tańce kobiet. To był widok... Prawie jak z Boollywood ;) Panie tańczą razem bardzo prosty układ, taki jak kiedyś u nas na dyskotekach się czasem tańczyło... A że stroje imprezowe laotanek są bardzo kolorowe wygląda to pięknie gdy tak równiutko tańczą. Tradycyjnym strojem, w który ubrały się prawie wszystkie panie bez względu na wiek, jest rodzaj garsonki z kolorowego i błyszczącego grubego jedwabiu. Góra ma różne formy i zdobienia a na plecach drobne guziczki, spódnice proste, z zakładką i ozdobnym pasem na dole. Wszystkie tej samej długości do pół łydki. Wyglądają bardzo malowniczo.









W pewnym momencie nasza imprezowiczka poczuła zmęczenie i musieliśmy niestety wyjść po angielsku. Zrobiliśmy sobie jeszcze fotkę na "ściance" dla młodych i do domu.



środa, 13 stycznia 2016

Home sweet home


Droga powrotna zajęła nam trochę czasu ale w końcu dotarliśmy do domu. Po przesunięciu zegarków o kolejne trzy godziny do przodu (wcześniej przesunęliśmy o trzy w Dubaju) mieliśmy w Laosie już późny wieczór. Dziewczyny z humorem dotrwały do końca podróży.


Po zgiełku i rozmachu Dubaju i Bangkoku Vientiane odbiera się jeszcze bardziej jak prowincjonalne, ciche i spokojne miasteczko. Ale... to się zmienia ;)
Na ten przykład budują tu World Trade Center. Prace w toku, widzieliśmy nawet makietę. Przy dwóch wieżach powstaje też centrum handlowe i budynki mieszkalne. No haj lajf panie ;)



Otworzyli też pierwszy supermarket z prawdziwego zdarzenia, tajski Rimping. Taki trochę w stylu naszej Almy, dobrze zaopatrzony, z fajnym barem ostrygowym dla smakoszy. Polski akcent też tam znaleźliśmy :)








W całej naszej wiosce (czyli najbliższej okolicy) zdarli nawierzchnie z dróg i remontują... Ma to potrwać do laotańskiego Nowego Roku czyli do kwietnia. Perspektywa przerażająca, bo ja swoim małym Pikusiem z trudem pokonuję koleiny po ciężarówach i doły jak po bombach, które mamy zaraz za bramą w miejscu drogi. Póki co jest Łukasz ze swoim terenowym autem ale jak wyjedzie to będziemy miały wesoło...;)





A poza tym życie wróciło do swego rytmu, szkoła, przedszkole, imprezy urodzinowe koleżanek, weekendowe wypady za miasto...











Mekong w porze suchej znaczne się zmniejsza, w mieście odsłonił szerokie plaże, jak tak dalej pójdzie to do Tajlandii sucha nogą będzie można przejść.




Jest w miarę fajna pogoda, taki polski koniec sierpnia, rano i wieczorem chłodniej, koło 20 stopni, w ciągu dnia grzeje do 30. Powiewa ciepły wiaterek. Da się żyć :)