wtorek, 19 stycznia 2016

Nie moje ale wielkie laotańskie wesele ;)

Zostaliśmy zaproszeni na laotańskie wesele. Odbyło się w zeszły piętek i wywarło na nas niezłe wrażenie. Przyjęcie na 500 osób musi zresztą robić wrażenie. Tutaj normą są tak wielkie uczty weselne, zaprasza się rodzinę, przyjaciół, znajomych i ... nieznajomych, czego my jesteśmy najlepszym przykładem. Pan młody był bowiem bratem pracownika Łukasza, nieznanym nam zupełnie.


Zaślubiny wyglądały tak, że rano pan młody pojechał po swą pannę do domu jej rodziców, przywiózł ją do swojego domu, przyszli krewni z prezentami, był uroczysty obiad. Potem przygotowanie do kolacji weselnej, na którą to byliśmy zaproszeni. Żadnych formalności się nie dopełnia, dopiero potem w urzędzie rejestruje się małżeństwo.

Wesele odbyło się w specjalnym domu weselnym, bo gdzie indziej pomieścić takie tłumy?
Przed wejściem charakterystyczny dla tego regionu łuk z kwiatów, pod którym goście chętnie robili sobie pamiątkowe zdjęcia.





W holu para młoda witała gości i fotograf robił wspólne zdjęcie na tle kwiatowej ściany. Panna młoda w pięknej tradycyjnej sukni, pan młody w smokingu. Młodzi mieli też wcześniej sesję fotograficzną w innych strojach, zdjęcia były porozwieszane do podziwiania ;)





Na wesele nie przynosi się prezentów czy kwiatów, tylko w kopertę po zaproszeniu wkłada się gotówkę, którą wrzuciliśmy do specjalnego pudła przy kwiatowej recepcji.
I po czerwonym dywanie do środka ;)





A w środku wielka, powoli zapełniająca się sala z wielką sceną i sporym parkietem. Na stołach zimne dania, alkohol. Muzyka i wokal na żywo, lokalnie ale fajnie. W sumie podobnie jak u nas. Do momentu pierwszego tańca... Państwo młodzi wyszli na parkiet, stanęli przed stadkiem fotografów wyglądających jak paparazzi, popozowali troszkę i zaczęli swoje pląsy...
Tradycyjny taniec damsko-męski wygląda tu tak, że para okrążając salę drobnymi kroczkami zwraca się do siebie twarzą lub bokiem wykonując przy tym ruchy samymi dłońmi i palcami (jak na zdjęciu poniżej pani w różu). Wygląda to dosyć zabawnie dla kogoś nieprzygotowanego na taki widok, zwłaszcza, gdy para jest sama na dużym parkiecie. Potem dołączyli inni goście (my też, a jakże :)) i pląsaliśmy tak troszkę. Nie dało się długo bo Misię ogarnął szał tańca i nie pozwalała mi zejść z parkietu bez odtańczenia z nią kilku kawałków.









Potem na szczęście Mimi zaczęła tańczyć sama, a właściwie nie sama tylko z paniami, bo zaczęły się tradycyjne tańce kobiet. To był widok... Prawie jak z Boollywood ;) Panie tańczą razem bardzo prosty układ, taki jak kiedyś u nas na dyskotekach się czasem tańczyło... A że stroje imprezowe laotanek są bardzo kolorowe wygląda to pięknie gdy tak równiutko tańczą. Tradycyjnym strojem, w który ubrały się prawie wszystkie panie bez względu na wiek, jest rodzaj garsonki z kolorowego i błyszczącego grubego jedwabiu. Góra ma różne formy i zdobienia a na plecach drobne guziczki, spódnice proste, z zakładką i ozdobnym pasem na dole. Wszystkie tej samej długości do pół łydki. Wyglądają bardzo malowniczo.









W pewnym momencie nasza imprezowiczka poczuła zmęczenie i musieliśmy niestety wyjść po angielsku. Zrobiliśmy sobie jeszcze fotkę na "ściance" dla młodych i do domu.



1 komentarz:

  1. Fajnie, że możecie poznawać tamtejsze tradycje i weselne klimaty :) Damski taniec musiał wyglądać egzotycznie choć i komicznie ;)

    OdpowiedzUsuń