czwartek, 25 lutego 2016

Lunch time

W Laosie lunch to rzecz święta. Punktualnie o 12 Laotańczycy wychodzą z pracy i idą do pobliskiej knajpki (nazwa tak trochę na wyrost, bardziej jest to punkt wydawania  posiłków) na pho, czyli zupę z wkładką. Miejsca takie, serwujące zupę i nie tylko, są dosłownie na każdym rogu ulicy. Często jest to wnęka na garaż lub przydomowy ogródek. Nie należy zniechęcać się ich wyglądem, czy obawiać o ich czystość, od ośmiu już prawie miesięcy testujemy różne takie miejsca i nigdy nie mieliśmy problemów żołądkowych.


Pho stała się w zimie moim ulubionym posiłkiem. Jest to delikatny rosół z dodatkiem makaronu sojowego czy ryżowego, czymś co wygląda jak smażona na złoto cebulka, delikatnymi plasterkami wołowinki i czymś w rodzaju naszej mielonki krojonej na cieńkie plastry (to nie jest mój ulubiony dodatek ale cóż, nie trzeba jeść wszystkiego). To jest baza, do której można dodawać według uznania różne dodatki, np. można wycisnąć ćwiartkę limonki, dodać garść kiełków sojowych, liści mięty, pietruszki, sałaty i jeszcze paru zielenin, których nazw nie znam. Do tego jest serwowana miseczka z pastą z chili i mielonych orzeszków arachidowych, w której można maczać zielone strączki lub sałatę ale ja lubię dodać jej do zupy, świetnie podkreśla smak. Do tego na stole zawsze stoją butelki i pojemniczki z różnymi sosami chili, ze sfermentowanych ryb i inne takie tutejsze specjały. Laotańczycy obficie ich dolewają, ich zupa po doprawieniu ma kolor prawie czerwony.






Po zjedzeniu takiej michy w brzuszku robi się naprawdę dobrze...:)

Innym bardzo prostym i popularnym daniem lunchowym jest grillowana ryba w soli wypchana trawą cytrynową. Lub grillowany kurczak. Do tego miseczka ryżu, jakieś warzywko i mamy super obiadek. Wszystko to jest sprzedawane na straganach dosłownie wszędzie, wszystko pakują na wynos i obiad gotowy :)



A skoro już przy jedzeniu jesteśmy, odkryliśmy niedawno bardzo malowniczą kawiarenkę, w której serwowane jest śniadanie i lunch. Jest tak schowana, że nie sposób trafić do niej bez polecenia ;) Prowadzi do niej wąska uliczka, w nocy sama bym w nią nie weszła...;)











Serwują tam tylko lokalne smakołyki, nie ma zachodniego jedzenia jak w większości kawiarni w centrum. A tosty francuskie czy bagietki to tu już lokalne jedzenie. Ach ci Francuzi...
Nasze serca podbiły naleśniki ryżowe z mango lub bananem i kawa po laotańsku, czyli z dodatkiem skondensowanego słodkiego mleka. Chodzimy tam ostatnio co niedzielę na śniadania i jeszcze się nam nie znudziła, ślinka mi już leci jak to piszę...:)

wtorek, 23 lutego 2016

W krainie lodu...

O zimie raz jeszcze, jakoś nie mogę zakończyć tego tematu ;)
Jakiś czas temu pojawiła się w mieście nowa atrakcja, atrakcja głównie dla miejscowych żyjących bez śniegu i mrozu (choć jak się okazuje nie do końca, no ale takiej zimy jak tu nie mają i chyba mieć nie będą). Pojawiła się lodowa kraina... Dziewczyny oczywiście musiały zobaczyć jak to wygląda w środku więc w ostatnią niedzielę wybrałyśmy się tam w końcu.


Przed wejściem zostaliśmy ubrani w puchowe długie kurtki, czapki i rękawiczki kto miał to założył ;) Bo w środku faktycznie Frozen, szok temperaturowy, prawdziwa, mroźna zima. 10 stopni na minusie, ślizgawki, lodowe rzeźby i padający śnieg... Istne zimowe szaleństwo.















Lodowe łózko, kanapa, bar...





A w tym wszystkim Laotańczycy w... klapkach na gołych nogach! To było naprawdę szokujące patrzeć jak dorośli i małe dzieci pomykają po tym śniegu prawie na bosaka. Ciekawe czy to potem odchorowują..? Zastanawiałyśmy się czy oni nie mieli pełnych butów czy po prostu nie wiedzieli czego się tam spodziewać...
A może po prostu oni...mają tę moooooc!
Dla niezorientowanych lub nieposiadających córeczek w wielu 5-15, "Mam tę moc" to kultowa piosenka z filmu pt. "Frozen".




Zostałyśmy poproszone do zdjęcia, chyba jako wzorcowo ubrane...


Generalnie długo wytrzymać się tam nie dało, ja odmroziłam policzki i z przyjemnością po niespełna godzinnej zabawie wyszłyśmy z powrotem na nasze 30 stopni na plusie...


sobota, 20 lutego 2016

Pokaz mody

Niedawno, w ramach Lao Fashion Week, odbył się przedpremierowy pokaz mody jesiennej. Wystawili się na nim projektanci z Laosu, ale też z Tajlandii i Wietnamu.
Pokaz odbył się w hallu Vientiane Center, nowego centrum handlowego.



Pokaz rozpoczął się od Ministry Of Silk, miejscowej firmy, której właścicielka jest organizatorką całej imprezy pt. Lao Fashion Week. 
Mają bardzo ładne suknie koktajlowe i wieczorowe, jedną zresztą nabyłam. 

A zresztą zobaczcie sami jak to wyglądało w dużym skrócie.



Panowie odważnie ganiali w sukienkach, co nie jest tu tematem wstydliwym...
















Elegancka pani w lisie siedząca na widowni przyciągnęła mój wzrok tak rzadko tu spotykanym futerkiem. Fajny duet z letnią sukienką.





A to ex-miss Vietnamu.



A we wrześniu czeka nas tygodniowa modowa uczta.

Ola jeszcze trochę podrośnie i chyba pójdzie w moje ślady, już dziś lepiej chodzi niż większość z występujących tu dziewczyn... ;)