Zgodnie z tradycją Laotańczycy polewają siebie i wszystko dookoła wodą na szczęście w nowym roku. Temperatury sprzyjają takim rozrywkom, bywa 40 stopni i więcej. Już po drodze obserwowaliśmy zabawy wodą, polewanie przejeżdżających aut i skuterów to norma.
W Vang Vieng impreza trwała na całego. Przebraliśmy się w kolorowe kwieciste koszulki, które prawie wszyscy Laotańczycy noszą podczas obchodów Pi Mai i włączyliśmy się do zabawy.
a na platformie jechały piękne panie w narodowych strojach. Wszyscy pod parasolami, wbrew pozorom dla ochrony przed słońcem.
Misa dorosła już do tego typu zabaw (rok temu nie podobało jej się) i radośnie polewała wszystkich ze swego wodnego karabinku.
Po paru wodnych bitwach udaliśmy się nad rzekę, schłodzić się jak inni w jej wartkim nurcie i nasycić oczy pięknymi widokami wapiennych skał i gór za rzeką.
Zachody słońca w Vang Vieng są najpiękniejsze :)
Rano dziewczyny opanowały basen, Misia ćwiczyła skoki z wysokości.
Laotańczycy wolny czas spędzają nad wodą, przy jedzeniu, piciu i muzyce. Nie pozostało nam nic innego tylko się przyłączyć.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na rekonesans nad Nam Ngum, największym laotańskim jeziorem 80 km od stolicy. Gdy wysiedliśmy z samochodu zaczęło wiać i po chwili przyszła mega burza, która zatrzymała nas na statku-restauracji dłużej niż zamierzaliśmy. Po burzy bajkowa tęcza upiększyła jeszcze krajobraz. Miejsce z pewnością warte odwiedzenia w któryś weekend.