Laotański Nowy Rok wypadł w tym roku kilka dni przed Wielkanocą i niestety znów z powodu pandemii jego oficjalne obchody zostały odwołane. Tym niemniej zorganizowaliśmy skromne uroczystości zarówno w firmie jak i prywatnie.
W sobotę jak każe tradycja piekliśmy mazurki, szynki, golonki i zdobiliśmy jajka, na niedzielę zaproszeni byliśmy do niedawno poznanej polskiej rodzinki na wspólne świętowanie.
W niedzielę mogliśmy obserwować połączenie polskiej tradycji wielkanocnej i laotańskiej noworocznej, przed kościołem Laotańczycy delikatnie polewali się wodą z kwiatami na szczęście, choć lany poniedziałek dopiero jutro ;)
U naszych gospodarzy pięknie nakryty stół, a na nim biały barszcz i faszerowane jaja... oraz yerba mate ;)
Po śniadaniu, a właściwie lunchu, czas na szukanie łakoci przez nasze zajączki.
Ja też znalazłam, niestety to nie czekoladowe jaja strusia a jackfruit, czyli chlebowiec, największy owoc na świecie. Może osiągać 90 cm długości i ważyć nawet ponad 30 kilo.
Czas odejść od stołu na jakiś czas...
... aby po jakimś czasie do niego powrócić!
Na jakże polski obiad: bigos, golonka i Belvedere :)
Po takim świętowaniu czas na spacery i dietę owocową!
A że sezon na mango w pełni, korzystaliśmy z ogrodowej plantacji na sąsiedniej ulicy, gdzie mango obrodziło obficie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz