piątek, 10 maja 2024

Nasz pierwszy raz w ... szpitalu

 Tak się nieszczęśliwie złożyło, że podczas pobytu w Blue Lagoon w Vang Vieng Misia złamała kostkę w dłoni. Jak do tego doszło nie wie nikt, ale stało się. Robiła to już wcześniej, niestety tym razem przejażdżka na tyrolce ze skokiem do wody zakończyła się niefajnie.



Złamanie z przemieszczeniem wymagało zabiegu chirurgicznego, i tak oto pierwszy raz, po prawie 9 latach wylądowaliśmy w laotańskim szpitalu...


Mittaphab Hospital, czyli Szpital Przyjaźni składa się z dwóch budynków, starego i nowego. Oddział chirurgi ortopedycznej mieści się w starym budynku, prowadzi do niego balkon w koronach kwitnącego właśnie malowniczo Płomienia Afryki. Potem niestety jest już gorzej...





Na szczęście zabieg przeszedł pomyślnie, ordynator (polecony nam przez znajomego belgijskiego lekarza) osobiście zajął się Misią i po godzinie mogliśmy udać się na odział, gdzie miałyśmy spędzić noc.


Szczęśliwie dla nas, oddział mieści się w nowym budynku, gdzie pacjentka została przetransportowana... szpitalnym tuk tukiem.



W laotańskich szpitalach panuje niepisany zwyczaj, zgodnie z którym rodzina nie opuszcza chorego w potrzebie ale zostaje z nim, aby służyć mu pomocą :)
I tak w naszym dwułóżkowym pokoju zastaliśmy rodzinkę, która udała się właśnie na poobiednią sjestę...


My też zaopatrzyliśmy się w materac i wszystko potrzebne do spędzenia przeze mnie nocy przy łóżku dziecka i spokojnie mogliśmy zatopić się w szpitalne życie.



Nasza dzielna pacjentka była naprawdę dzielna.


Jeśli ktoś jest ciekawy, to tu są szczegóły.


Noc minęła spokojnie a na śniadanie zaserwowali zaskakująco pyszne congee.


A po śniadaniu zostaliśmy wypisani.

Reasumując, mamy bardzo pozytywną opinię na temat opieki lekarskiej i pobytu w laotańskim szpitalu, 
w tym przypadku okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.


sobota, 4 maja 2024

Ania i Olek w Laosie

 

Ania z Olkiem przyjechali do nas na szybkie odwiedzinki.

Na pierwszy ogień zwiedzania poszło Vientiane.






Potem krótki wypad do Vang Vieng, gdzie okazało się, że malownicze góry zniknęły w oparach absurdu... czyli sezonowego wypalania. Pierwszy raz od naszego przyjazdu do Laosu widzieliśmy takie zadymienie, tzn. prawie nic nie widzieliśmy...


Masaż po laotańsku



Na deser zostawiliśmy Luang Prabang, gdzie zatrzymaliśmy się w uroczym hoteliku.







Wycieczka nad wodospady Kuang Si


















Pożegnalna kolacja i w drogę, do Tajlandii.