poniedziałek, 14 grudnia 2015

Świąteczny Vientiane - pożegnanie

Stolica Laosu od jakiegoś czasu już jest pięknie udekorowana i wieczorami świeci jak choinka. Częściowo z powodu nadchodzących świąt i nowego roku ale również z innego powodu.
Niedawno hucznie świętowano obchody 40-rocznicy powstania Lao PDR, czyli Laotańskiej Republiki Ludowo Demokratycznej. Zaledwie 40 lat temu Laos był jeszcze królestwem, niestety wiatr historii zmienił ten fakt i dziś Laos jest krajem trzeciego świata z dziurawymi drogami i brakiem kolei.

Ale nie o tej smutnej historii chcę dziś pisać. Me serce przepełnia radość, walizki czekają, zaraz jedziemy na lotnisko i wsiadamy do samolotu :))) Bangkok - Frankfurt - Kraków - Warszawa - Kraków - Warszawa - to nasze plany na najbliższe kilkanaście dni, do 2-ego stycznia jesteśmy w Polsce :)






Fajerwerki z okazji 40 rocznicy były imponujące.





Good bye Vientiane! Do zobaczenia w przyszłym roku :)

sobota, 12 grudnia 2015

Misia - humory nie z zeszytów

Mimi ostatnio zaskakuje i rozbawia nas różnymi swoimi powiedzeniami i przemyśleniami.



Gdy dowiedziała się rano, że to wyjątkowo Tatuś zawiezie ją do przedszkola:

-Jestem taka podekscytowana!



Siadając do śniadania:

-Kochani rodzice, wszystko robią za mnie...



Gdy wieczorem nie chce spać:

-Jestem na to zbyt zmęczona...



Bawimy się w lekarza. Co pani dolega? - pytam.

-Czekolada w zębach...



Trąc parmezan przytarłam sobie palca. Misia oglądając rankę:

- Tato będzie zdruzgotany jak wróci z pracy...


Cd zapewne n ;)

niedziela, 6 grudnia 2015

Mikołajki po laotańsku.

W sobotę w przedszkolu Misi odbyła się mikołajkowa impreza połączona ze zbieraniem funduszy na wsparcie przedszkola. Zorganizowano ogrodową wyprzedaż najróżniejszych rzeczy przynoszonych przez rodziców przez cały miesiąc do przedszkola. Książki, ubrania, buty, zabawki, naczynia - sporo tego się uzbierało. Zgłosiłyśmy się z Olcią jako wolontariuszki do pomocy w sprzedaży a prócz tego Ola upiekła dwa murzynki bo prowadzona była również sprzedaż ciast.

Poranek zaskoczył nas pogodą, bo... lało jak z cebra i było chłodno.
Co za pech, że akurat w ten dzień.



Ludzie żyjący w tropikach są jednak gotowi na wszystko, na słońce i na deszcz. W przedszkolnym ogrodzie porozstawiane zostały baldachimy i deszcz nie był aż tak dokuczliwy, a koło południa wyszło znów słońce.



Mikołaj czytał pod choinką świąteczne opowieści, jednak dla większości dzieci mimo pogody bardziej atrakcyjne było to, co a zewnątrz.



Pierwsza klientka wyprzedaży kupiła... spodenki po Misi, uszyte przez babcię Elę oczywiście.
Zrobią teraz międzynarodową karierę :)


Ciasta kusiły nasze oczy i nosy...




To ciasto marchewkowe było równie pyszne jak piękne :)


Był też katering z azjatyckimi przysmakami...


...i malowanie twarzy ;) Misia pierwszy raz się na to zdecydowała. Męczyła się okrutnie...




I wykluł się nasz piękny motylek :)




Ola poprosiła o serduszko.


Ciasta rozchodziły się jak świeże... ciasteczka. Niektóre były jeszcze ciepłe :)
Oli murzynki poszły w całości. Jednego kupił Tatuś ;)
Dobra robota!

A szóstego rano nasza klasyka - słodycze w łóżku.
Dziewczyny jadły pianki Marshmallows z Nutellą... Brrrr...




A potem szalały, chyba z nadmiaru cukru w organiźmie ;)



czwartek, 3 grudnia 2015

Thanksgiving czyli Święto Dziękczynienia

Zostaliśmy zaproszeni przez naszych amerykańskich znajomych na tradycyjny Thanksgiving dinner.
Święto Dziękczynienia jest najważniejszym świętem dla Amerykanów i jest obchodzone w USA w czwarty czwartek listopada na pamiątkę pierwszego Dziękczynienia z 1621 r. kiedy to przybyli do Ameryki kolonizatorzy z Anglii. Była to grupa purytanów, którzy ze względu na prześladowania religijne w ojczyźnie postanowili wypłynąć do Ameryki i tam założyć pierwszą angielską kolonię. Pierwsza zima na nowym kontynencie była dla nich bardzo surowa, w jej przetrwaniu pomogli im Indianie z plemienia Wampanogów. Rok później, po zebraniu obfitych plonów postanowiono podziękować Indianom za okazaną pomoc. Wydano więc trzydniową ucztę, która swym charakterem  przypominała angielskie ludowe dożynki. Niektóre z źródeł podają że podczas posiłków spożywano dzikie indyki, bardziej prawdopodobne jest jednak że jedzono kaczki, gęsi, jelenie.

I my też, z grupą znajomych spożywaliśmy wszystkie te najróżniejsze amerykańskie pyszności, upieczone w domu w tradycyjny sposób, począwszy od indyka z żurawiną  poprzez szynkę, słodkie ziemniaki, na cieście dyniowym i z orzechów pekan kończąc. Muszę przyznać, że indyk nie należy do moich ulubionych potraw, ale ten... Niebo w gębie... Dwa dni moczył się w białym winie z dodatkami, mięsko było tak wilgotne i pełne aromatu, że w niczym nie przypominało znanego mi dotąd mięsa indyczego. Szynka pieczona w całości nie ustępowała indykowi w niczym. Byliśmy zaskoczeni jakością i smakiem jedzenia, a dziewczyny pochłaniały talerze. Gniecione ziemniaki zwłaszcza robiły furorę wśród dzieci lecz nie tylko. Tak dawno nie jedliśmy takiego domowego, zachodniego, pysznego jedzenia. Tak się rozsmakowaliśmy, że następnego dnia znalazłam na targu ziemniaki, w delikatesach śmietanę i teraz objadamy się ziemniakami i mizerią ;))

W domu amerykańskich gospodarzy zaskoczyła nas choinka :)


Łukasz, który wszędzie czuje się jak u siebie w domu, zaproponował pomoc i został przydzielony do krojenia szynki. Ola poszła w ślady Taty i zmywała naczynia. Że też w domu tak się do wszystkiego nie wyrywają... ;)


Bohaterowie wieczoru - kucharz i jego indyk ;)




Dzieci było sporo, małe przedszkole...


Wszystkie dzieci po jedzeniu poszły się bawić, a Misia po chwili oświadczyła, że jest jeszcze głodna i poprosiła o repetę...


Dom gospodarzy to marzenie, za płotem płynie Mekong, w ogrodzie basen...


Misia w pewnym momencie porzuciła bawialnię bo dostrzegła koparkę na podwórku, zadarła kieckę i wzięła się do zabawy... ;)


A bawialnia dla dzieci świetna, oddzielny duży pokój, jak sala w przedszkolu...