środa, 30 marca 2016

Polowanie na słonie

Jakiś czas temu przeczytałam w Vientiane Times, lokalnej anglojęzycznej gazecie, że nieopodal stolicy można odwiedzić miejsce ze słoniami zlokalizowane przy niewielkim wodospadzie.
Miejsce nie było dokładnie opisane, zaczęłam więc szukać i pytać. Okazało się, że zlokalizowanie miejsca opisanego w gazecie nie jest tutaj takie proste. Co dziś wydaje się nieprawdopodobne nie znalazłam żadnej wzmianki o tym miejscu w internecie, znając jego nazwę. Trafiłam w końcu do miejscowego biura podróży, gdzie dowiedziałam się, że owszem takie miejsca są nawet dwa, ale pani nie potrafiła mi ich wskazać na mapie, gdyż takiej nie posiadała. Dowiedziałam się tylko, którą drogą należy wyjechać z miasta i za jaką miejscowością należy w "pewnym" momencie skręcić w lewo z drogi głównej. Jeden z pracowników firmy Łukasza wskazał nam ową miejscowość na mapie, bo na Google maps nie jest ona opisana. Tak więc w końcu wiedzieliśmy mniej więcej gdzie mamy jechać. Miejsca różniły się tym, że w jednym można było jeździć na słoniach ale nie można było ochłodzić się w wodospadzie a w drugim na odwrót, bez jazdy, za to wodne kaskady dające ochłodę. Dziewczyny bardzo chciały przejażdżki na olbrzymach, decyzja zapadła więc szybko.

I tak w ostatnią sobotę wyruszyliśmy na słonie, szukając ich prawie po śladach ;)
Za wskazaną miejscowością wysiadałam z auta i pytałam miejscowych o drogę. I tak parę razy jeżdżąc tam i z powrotem zawężaliśmy odcinek aż w końcu dotarliśmy do owego skrętu (znajdowała się przy nim tablica po laotańsku informująca że za 4 km jest restauracja, żadnej informacji po angielsku)  i już za parę minut zza drzew dostrzegliśmy je w końcu. Słonie stały sobie grzecznie z ławeczkami na grzbietach czekając na nas ;)


Jako że nie jest łatwo wsiąść na słonia z ziemi, zwykle dla turystów buduje się specjalne rampy, z których łatwo jest wskoczyć na ławeczkę czy do kosza. Słonie stały tu dookoła takiej rampy, trzymając trąby na deskach podestu i czekając na smakowite kąski. Trąby, ruszające się wciąż i wyciągające w naszym kierunku wyglądały jak macki olbrzymiej ośmiornicy, gotowe w każdej chwili złapać ofiarę w pół i gdzieś wciągnąć.





Można było na miejscu kupić banany lub trzcinę cukrową i pokarmić maleństwa. Misia, bardzo podekscytowana swoim pierwszym kontaktem ze słoniami, z początku bała się wyciągnąć rękę w kierunku trąby, ale po jakimś czasie lody zostały przełamane i karmiła je kawałkami trzciny, głaskała.







Po jakimś czasie na  jednego wierzchowca wskoczyła Dominika z Olą, my z Mimi na drugiego i przespacerowaliśmy się trochę po okolicy. Fajnie jest tak powoli jechać kołysząc się na boki, czując pod bosą stopą szorstką skórę wielkoluda. Przejażdżka trwała zdecydowanie za krótko. 




Potem obserwowaliśmy jak mahout, czyli opiekun słonia kąpie swego podopiecznego. Zanurzył go całego w wodzie, tylko ławka wystawała.

Gdy przyjechałam do Laosu po raz pierwszy prawie dwa lata temu, Łukasz zabrał mnie na wycieczkę na północ kraju i tam pierwszy raz jeździliśmy na słoniu z dodatkową atrakcją w postaci kąpieli słonia właśnie. Zdejmuje się ławkę, siada na grzbiecie i do wody. Słoń na znak mahouta zanurza się cały. A potem polewa gości na sobie. To jest dopiero fajna zabawa :)

 


Obok na rozległym terenie znajdowała się restauracja z chatkami, gdzie leżąc na matach i poduszkach można było degustować lokalne przysmaki, co też po przejażdżce uczyniliśmy z ochotą.



Polowanie na słonie uznaliśmy za udane ;)



2 komentarze:

  1. Wspaniałà będziecie mieć pamiatkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gosiu, nie wiem co masz na myśli ale pragnę uściślić, że żadnego słonia nie upolowaliśmy... ;)

    OdpowiedzUsuń