Pod koniec kwietnia Ola przyniosła ze szkoły kotkę i dwa kociaki, które mieszkały półdziko na terenie szkoły. Mama była poraniona i wychudzona a młode ledwo żywe. Ola z koleżankami i kolegami zauważyła, że koty nie są tam dobrze traktowane i pewnego dnia postanowili je zabrać do weterynarza, bo były w tak złym stanie. Zrobili rozróbę w sekretariacie szkoły, po której przydzielono im szkolnego busa i pojechali prosto do koreańskiego weterynarza znanego jednej z koleżanek. Kondycja kotów była bardzo kiepska i trzeba się było nimi mocno zaopiekować, a że wszyscy koledzy mieli już w domu jakieś zwierzęta, padło na Olę. Po konsultacji telefonicznej zgodziłam się, żebyśmy wzięli koty na weekend a w międzyczasie Ola i koleżanki miały szukać im nowego domu...


Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak jeszcze raz weźmiemy je do doktora i sami dowiemy się co mamy z nimi robić. Tak trafiliśmy do kliniki weterynaryjnej niedaleko naszego domu, gdzie młoda pani doktor, Irlandka jak się później okazało, przebadała całe towarzystwo, młode dostały leki na odrobaczenie a kotka antybiotyk.
Po weekendzie okazało się, że nowy dom się jeszcze nie znalazł i koty wciąż były u nas...
Zadomowiły się w służbówce za domem, miały tam swój pokój.
Kotka jest biała, ma lekko prążkowany ogon i piękne niebieskie oczy, nazwaliśmy ją Laguna.
Po dwóch tygodniach poszliśmy na wizytę kontrolną do weta, koty były w dużo lepszym stanie, a po kolejnych dwóch były już zupełnie wyleczone i odkarmione. Były malutkie, oba mieściły się w dłoni.
Młode wciąż jeszcze ssały mleko mamy ale to już była końcówka i zastanawialiśmy się co robić dalej, bo kotka zaczynała mieć ochotę na amory a do ogrodu zaczął regularnie przychodzić czarny kocur. Nie chcieliśmy ryzykować kolejnej ciąży i zdecydowaliśmy się wysterylizować ją. Jedna z koleżanek Oli zabrała młode do siebie i tak znów znaleźliśmy się w klinice, gdzie zostawiając Lagunę na zabieg dowiedzieliśmy się, że pracę tam zaczyna właśnie nowa pani doktor, Polka :)
Po zabiegu kotka nosiła przez 10 dni kołnierz zabezpieczający przed lizaniem ranki (maleńkie nacięcie na brzuszku), Misia też się nią opiekowała w swoim stroju pielęgniarki :)
Tak poznaliśmy Martynę, weterynarza z Wrocławia, świeżo po studiach. Okazała się przemiłą dziewczyną, szybko się skumplowaliśmy a gdy Łukasz pewnego dnia zapytał czy nie potrzebują pomocy w klinice, bo Ola właśnie kończy szkołę i zawsze marzyła, żeby pracować ze zwierzętami, zgodziła się. W ten sposób Ola zaczęła letnią praktykę weterynaryjną ;)



Zaangażowała się na 200%, spędza tam całe dnie, jedzie po 9 rano a odbieramy ją wieczorem, pierwszego dnia spędziła tam 11 godzin! Doktorki są nią zachwycone, mówią, że jeszcze nigdy nie miały tak zaangażowanego pomocnika, że jest dużo bardziej użyteczna niż lokalny personel pomocniczy zatrudniony w klinice, asystuje przy operacjach (do tej pory zaliczyła wyrywanie zębów, wyjmowanie psu oka po walce, wkładanie pieskowi wypadniętego jelita grubego, sterylizacje...), wyprowadza psy na spacer, kąpie je, robi wszystko co trzeba. I uwielbia to. A przy okazji ćwiczy angielski, bo lekarki pracują na zmiany i czasem jest z Martyną a czasem z Tarą, Irlandką.
Na zdjęciu poniżej Ola tuli pieska po zabiegu, obok dr Martyna.
A Laguna.... została u nas...
Post pisany we współpracy z Olą :)