wtorek, 28 czerwca 2016

Misia - humory nie z zeszytów cz. III

Mimi rozgaduje się nam coraz bardziej...


Wieczorem leżąc już w łóżku prosi mnie o kubek mleczka z miodkiem. Mówię, że jest już po kolacji i po myciu zębów i żeby już zasypiała. Ona na to deklamuje jak z reklamy:
- BO MLECZKO POMAGA NAM ZASNĄĆ!


Szalejąc z Łukaszem na łóżku bawią się, że Tato jest jej wierzchowcem,
Mimi siodła go i wskakując mu na plecy, woła:
- Koń musi być zawsze gotowy do wyjścia!

Kiedy ma ochotę na łaskotki z Łukaszem, podchodzi do niego i poklepuje go po plecach mówiąc:
- Tyyy, stary brachu...  I tak parę razy.


Jadąc autem wystawia zabawki przez okno, czego jej zabraniamy tłumacząc, że wypadną i je zgubi. No to wystawia ręce, za co też dostaje reprymendę od Łukasza. Na to ona:
- Tatusiu, dlaczego nie mogę wystawiać rączek, przecież są przymocowane...


Misia w toalecie siedzi na muszli i stęka, wierci się. No i jak tam? - pytam po chwili.
- Nic, kupka nie chce iść na basen - odpowiada.


Od jakiegoś czasu zaczęła seplenić wkładając język między zęby przy syczących głoskach. Zastanawiamy się czy to nie przez angielską wymowę. Poprawiamy ją ale tego nie lubi.
Pewnego razu powiedziała niewyraźnie "słoń" i Łukasz ją poprawia:
- Powiedz ssssłoń.
Nic.
- No proszę, powiedz sssłoń.
Cisza. Po chwili:
- Mogę powiedzieć elephant...


środa, 22 czerwca 2016

Vientiane beach

Jak już wspominałam Mekong w porze suchej zmniejsza się i odsłania plaże. Jest to dosyć zaskakujące, że na dnie tak mulistej po kolorze sądząc rzeki leży ładny piasek z drobinkami złotych minerałów mieniącymi się w słońcu.





W tym roku plaża została zagospodarowana, ale jak?! Otóż posadzono na niej dziesiątki palm i innych roślin i postawiono bambusowe chatki. Palmowa aleja prowadzi nad samą wodę, można wynająć leżaki, kupić napoje albo... zorganizować grilla, co Laotańczycy uwielbiają. Można też wynająć skuter wodny i poszaleć po rzece... Nie wiem co na to straż graniczna ale nie widzieliśmy jeszcze dotąd żadnych interwencji ;)




Niedawno byliśmy na plaży gdy nadeszła burza. Wyglądało jakby statek z obcymi nadleciał z nad Tajlandii... Laotańczykom nie przyszło do głowy żeby przerwać grillowanie, jak zacznie padać to zareagują, taki mają klimat i temperament ;)





Gdy zerwała się nawałnica wskoczyliśmy do pustej chatki, żeby trochę popodziwiać to zjawisko, ale deszcz tak szalał, że Łukasz musiał podjechać pod sam jej dach, żebyśmy mogły jak najmniej mokre wśliznąć się do samochodu.




Szkoda tylko, że jak pora deszczowa się rozkręci i Mekong się podniesie, palmy pewnie znikną pod wodą...


sobota, 18 czerwca 2016

Piknik po laotańsku

Laotańczycy mieszkający w stolicy mają swoje miejsca weekendowych wypadów za miasto. Jedno z nich, nad rzeką,  przy wodospadach odwiedziliśmy niedawno. Mimo pory deszczowej opadów jest mało i wodospady nie przedstawiają się tak jak powinny, woda sączy się po skalnym dnie rzeki wąskimi strużkami żeby przebić się znów do zlewni z głębszą wodą.



Rzeka wygląda bardzo malowniczo i orzeźwiająco, jednak gdyby nie to, że paru miejscowych kąpało się, pewnie nie odważylibyśmy się zanurzyć. Kto wie jakie piranie i krokodyle krążą w niej przy mulistym dnie... ;)




Woda chłodniejsza niż w basenie cudownie orzeźwiała. Gdzieniegdzie w skalnym dnie wydrążone były głębokie studzienki, w które Ola i Misia wskakiwały dla zabawy.





W tych miłych okolicznościach przyrody Laotańczycy urządzają pikniki. Na odcinku wzdłuż rzeki wybudowane są drewniane chatki - podłoga i dach, w których rozkładają maty do leżenia, tace i kosze z jedzeniem, a obok rozpalają malutkie grille. Do tego Beer Lao leje się obficie i, co najważniejsze, muzyka na full. Niektórzy zabierają ze sobą nawet przenośny sprzęt do karaoke!
To jest to co Laotańczycy lubią najbardziej :)



Na deser mieliśmy spotkanie ze słoniami, które mieszkają przy wodospadach i są dodatkową atrakcją tego miejsca.




piątek, 3 czerwca 2016

Błękitnooka Laguna i co z tego wynikło

Pod koniec kwietnia Ola przyniosła ze szkoły kotkę i dwa kociaki, które mieszkały półdziko na terenie szkoły. Mama była poraniona i wychudzona a  młode ledwo żywe. Ola z koleżankami i kolegami zauważyła, że koty nie są tam dobrze traktowane  i pewnego dnia postanowili je zabrać do weterynarza, bo były w tak złym stanie. Zrobili rozróbę w sekretariacie szkoły, po której przydzielono im szkolnego busa i pojechali prosto do koreańskiego weterynarza znanego jednej z koleżanek. Kondycja kotów była bardzo kiepska i trzeba się było nimi mocno zaopiekować, a że wszyscy koledzy mieli już w domu jakieś zwierzęta, padło na Olę. Po konsultacji telefonicznej zgodziłam się, żebyśmy wzięli koty na weekend a w międzyczasie Ola i koleżanki miały szukać im nowego domu...



Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak jeszcze raz weźmiemy je do doktora i sami dowiemy się co mamy z nimi robić. Tak trafiliśmy do kliniki weterynaryjnej niedaleko naszego domu, gdzie młoda pani doktor, Irlandka jak się później okazało, przebadała całe towarzystwo, młode dostały leki na odrobaczenie a kotka antybiotyk.

Po weekendzie okazało się, że nowy dom się jeszcze nie znalazł i koty wciąż były u nas...
Zadomowiły się w służbówce za domem, miały tam swój pokój.

Kotka jest biała, ma lekko prążkowany ogon i piękne niebieskie oczy, nazwaliśmy ją Laguna.



Po dwóch tygodniach poszliśmy na wizytę kontrolną do weta, koty były w dużo lepszym stanie, a po kolejnych dwóch były już zupełnie wyleczone i odkarmione. Były malutkie, oba mieściły się w dłoni.









 Młode wciąż jeszcze ssały mleko mamy ale to już była końcówka i zastanawialiśmy się co robić dalej, bo kotka zaczynała mieć ochotę na amory a do ogrodu zaczął regularnie przychodzić czarny kocur. Nie chcieliśmy ryzykować kolejnej ciąży i zdecydowaliśmy się wysterylizować ją. Jedna z koleżanek Oli zabrała młode do siebie i tak znów znaleźliśmy się w klinice, gdzie zostawiając Lagunę na zabieg dowiedzieliśmy się, że pracę tam zaczyna właśnie nowa pani doktor, Polka :)
Po zabiegu kotka nosiła przez 10 dni kołnierz zabezpieczający przed lizaniem ranki (maleńkie nacięcie na brzuszku), Misia też się nią opiekowała w swoim stroju pielęgniarki :)



Tak poznaliśmy Martynę, weterynarza z Wrocławia, świeżo po studiach. Okazała się przemiłą dziewczyną, szybko się skumplowaliśmy a gdy Łukasz pewnego dnia zapytał czy nie potrzebują pomocy w klinice, bo Ola właśnie kończy szkołę i zawsze marzyła, żeby pracować ze zwierzętami, zgodziła się. W ten sposób Ola zaczęła letnią praktykę weterynaryjną ;)




Zaangażowała się na 200%, spędza tam całe dnie, jedzie po 9 rano a odbieramy ją wieczorem, pierwszego dnia spędziła tam 11 godzin! Doktorki są nią zachwycone, mówią, że jeszcze  nigdy nie miały tak zaangażowanego pomocnika, że jest dużo bardziej użyteczna niż lokalny personel pomocniczy zatrudniony w klinice, asystuje przy operacjach (do tej pory zaliczyła wyrywanie zębów, wyjmowanie psu oka po walce, wkładanie pieskowi wypadniętego jelita grubego, sterylizacje...), wyprowadza psy na spacer, kąpie je, robi wszystko co trzeba. I uwielbia to.  A przy okazji ćwiczy angielski, bo lekarki pracują na zmiany i czasem jest z Martyną a czasem z Tarą, Irlandką.
Na zdjęciu poniżej Ola tuli pieska po zabiegu, obok dr Martyna.



A Laguna.... została u nas...




Post pisany we współpracy z Olą :)