Oczywisty tu brak śniegu i mrozu rekompensowany jest zimowymi instalacjami, czasem ładnymi...
a czasem trochę dziwnie wyglądającymi...
Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, zadziwił nas kreatywnymi pomysłami na choinkę :)
Z drewnianych klocków,
papierowych róż,
złożonych kartek,
i odpowiednio ułożonych magazynów.
Wieczorem nabraliśmy chęci na befsztyczek i po krótkich poszukiwaniach w necie zdecydowaliśmy się na Restaurację Artur. Łukaszowi gdzieś mignęło polskie nazwisko w opisie i postanowiliśmy to sprawdzić. Okazało się, że właścicielem restauracji faktycznie jest Polak, pan Artur Kluczewski, który lata temu wyjechał z Polski i z przystankiem w Paryżu dotarł do Bangkoku. Uroczy gaduła, człowiek oddany swej pracy w 100%, co wieczór jest w restauracji, wita gości, kroi steki a nas rodaków zabawiał opowieściami ze swego barwnego życia. Zweryfikował też od razu nasze zamówienie, to odmówił, tamto domówił, zarządzał nami jak chciał. Efekty przeszły nasze oczekiwania, stek z australijskiej polędwicy rozpływał się w ustach, przystawki i dodatki były wyśmienite. Gościnny po polsku, co rusz serwował nam coś dodatkowego do degustacji, na pożegnalnym drinku kończąc. To był przemiły wieczór, polecamy Artur Restaurant na klimatyczną i niespieszną kolację w Bangkoku.
Jako że, nie przez przypadek, hotel mieliśmy bardzo blisko mojego ulubionego miejsca w Bangkoku, domu Jima Thompsona, wybraliśmy się tam znów, żeby nacieszyć oczy tym wyjątkowym zakątkiem. Droga z hotelu do JT powiodła nas wąską dróżką wzdłuż kanału, po którym pływają tramwaje wodne. W ten sposób odkryliśmy inne oblicze miasta, trochę wiejskie, wyciszone i spokojne. Małe stare chatynki stające tuż nad wodą, pełne kwiatów i roślin w donicach frontowych "ogródków", gdzieniegdzie mini knajpeczki z pysznie pachnącym, na miejscu przyrządzanym jedzonkiem. Inny, stary świat zachowany cudem w centrum metropolii, napierającej zresztą wieżowcami z każdej strony...
U Jima Thompsona mieliśmy okazję zobaczyć, jak tradycyjną metodą z kokonów jedwabników przędzona jest jedwabna nić. Kokony w wodzie są podgrzewane w metalowym tygielku, chwyta się końcówki przędzy i wyciąga, skręcając w jedną mocną nić.
Same kokony wyglądają ozdobnie i mają różne zastosowanie, w hotelu zauważyłam zrobione z nich lampy.
A potem już tylko napawaliśmy się zielonym otoczeniem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz