Postanowiliśmy wnieść własny wkład w kolację, a że rodzice daleko więc pierwszy raz mogliśmy spróbować własnych sił w przygotowywaniu wigilijnych potraw od a do z.
Łukasz postawił na barszczyk z uszkami, ja na rybę w galarecie i smażoną.
Niełatwo było znaleźć buraczki, na targu ich nie ma, dopiero w dobrze zaopatrzonych tajskich delikatesach można je kupić za wielokrotność naszej ceny ;)
Ola zrobiła ciasto na uszka, Łukasz farsz i barszcz, wyszło pysznie.
Moja ryba a la karp też była niczego sobie, galareta, bez grama żelatyny oczywiście, stanęła na baczność w lodówce jak trzeba.
Tylko makowików nam brakowało...
Wigilia była bardzo internacjonalna, polsko-amerykańsko-włosko-południowoafrykańsko-laotańska.
Ciężko było okiełznać 20 osobowe towarzystwo przy stole, było więc siedząco i stojąco i ogrodowo i tanecznie nawet, łącznie z prezentacją plemiennych południowo-afrykańskich tańców...
Potrawy były też przemieszane, od naszych tradycyjnych po sushi i spring rolki.
Było bardzo wesoło i, co oczywiste, zupełnie inaczej niż zwykle :)
Chyba byliśmy dosyć grzeczni w tym roku bo po powrocie do domu pod choinką czekały prezenty :)
W miejscowym kościółku nie organizują pasterki, jest szopka, a nawet dwie, na zewnątrz i w środku oraz zupełnie nietypowe kwiatowo - owocowo - warzywne dekoracje przy ołtarzu :)
27 grudnia to w naszej rodzinie tez święto, urodzinki Oleńki :) Nasza 14-latka nie chciała żadnych hucznych obchodów, imprez, przyjęć i tortów. W ciągu dnia wpadła tylko trójka gości, był mały toaścik i dmuchanie świeczki. STO LAT ALEXA!!!
A wieczorem urodzinowa kolacyjka na mieście.
Po tych wszystkich przyjemnościach kulinarnych zostało nam tylko jedno... Ćwiczenia na siłowni :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz