Tak więc chcąc uniknąć tłumów zdecydowaliśmy się na wczesną wycieczkę, pobudka przed szóstą (!), szybkie śniadanie i o 6.30 z pierwszymi promieniami słońca wyruszyliśmy z hotelu nad jezioro.
Początkowo pojedynczo, potem w coraz większych grupach zaczęły się pojawiać kwiaty...
Płaskodenne łodzie pływają tylko po wytyczonych szlakach, nie wpływając zbyt głęboko w kwiatowe dywany, które różowią się (wbrew nazwie kwiaty nie są czerwone) po horyzont.
Ola wykorzystała czas nie tylko na podziwianie, też na medytację i rozciąganie ;)
Było pięknie, ale wyobraziłam sobie jak to wszystko musi obłędnie wyglądać o wschodzie słońca, różowe lotosy skąpane w różowej poświacie, a po wodzie galopuje tęczowy jednorożec... Prrrr, troszkę się zagalopowałam, ale może następnym razem wyruszyć tak pół godziny wcześniej..?
Niedaleko jeziora trafiliśmy znienacka na mini farmę truskawek. Czerwonych, nie różowych ;) Oczywiście zatrzymaliśmy się na degustację i zakupy. Jak na nie-polskie truskawki były naprawdę dobre :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz