Korzystając z okazji odwiedzin Dominiki, postanowiłam porwać ją na zwiedzanie pozostałości po starej stolicy Tajlandii, Ayutthaya. W Bangkoku na lotnisku doszło do spotkania i przejęcia ;)
Z lotniska miałyśmy zamówiony transport, 80 km drogi na północ i dotarłyśmy do celu, kameralnego, malowniczo położonego nad niewielkim jeziorkiem hoteliku Baan Thai House.
Na ten dzień zaplanowałyśmy już tylko relaks, aklimatyzację, podziwianie zachodu słońca i cieszenie się pięknem otaczającej nas bujnej przyrody. Następny dzień miał być bardziej aktywny.
Następnego dnia po śniadaniu ruszamy zamówionym przez hotel tuk tukiem na zwiedzanie starego miasta, które powstało w 1351 r. Na przełomie XVII i XVIII wieku miasto miało około milion mieszkańców, czyli tyle co w Londynie i Paryżu razem wziętych, poprzecinane było siecią kanałów, a część ludzi żyła na łodziach. Zamieszkiwali tu kupcy wielu narodowości, w tym Chińczycy, Portugalczycy, Holendrzy, Anglicy i Francuzi. Ayutthaja zachowała niezależność aż do 1768 roku, kiedy została zrujnowana przez wojska birmańskie. Opuszczone miasto powoli zarosło dżunglą, jednak tutejszy styl architektoniczny był inspiracją dla budowniczych pałaców w nowej stolicy - Bangkoku.
Śniadanko w pięknym ogrodzie
Nasza rakieta
Pierwsza świątynia, królewska, wciąż działająca Wat Yai Chaya Mongkol
I kolejne... Nasz kierowca wysadzał nas przed wejściem i czekał tam na nas. Budowle robiły niesamowite wrażenie, wyobrażałyśmy sobie z Dominiką jak to wszystko musiało wyglądać w czasach świetności, jak to by było spacerować tam, gdy te świątynie i pałace stały niezniszczone, w całej swojej krasie...
Zabytki można zwiedzać na słoniach
Pełne chłodzenie
Mały złoty Budda leżący przed wielkim leżącym Buddą
W południe przerwa, powrót do hotelu na lunch i przeczekanie największego upału.
Wypatrzyłyśmy gdzie zimują bociany
Popływałyśmy po jeziorku...
Po południu miałyśmy zamówiony transport nad rzekę, gdzie już czekała na nas łódź ze sterniczką. W planach mamy tour dookoła starego miasta po kanale, który je otacza. Po drodze przystanki w trzech świątyniach, których jeszcze nie widziałyśmy.
Nadrzeczne widoki
Pierwszy przystanek - Wat Panan Choeng. Świątynia mieści ogromny złocony 19-metrowy posąg Buddy z 1334 roku. Posąg jest uważany za strażnika marynarzy. Podobno przed zniszczeniem Ayutthayi przez Birmańczyków w 1767 r „łzy płynęły ze świętych oczu do świętego pępka”.
Nęcone ryby kłębią się przy przystani
To mały posąg, ale duży pępek ;)
Oto i on, kiedyś stał pod goły niebem, potem został obudowany świątynią.
Takie kolanko
Płyniemy dalej. Po drodze mijamy tradycyjne łodzie parkujące przy brzegu.
Drugi przystanek
I znowu śpioch pod kołderką ;)
Dobranoc..
A my ruszamy dalej
O zachodzie słońca docieramy do ostatniej, najsłynniejszej chyba świątyni, a właściwie ruin Wat Chaiwatthanaram. Ma centralną 35-metrowa wieżę z iglicą w stylu khmerskim i cztery mniejsze iglice. Cała konstrukcja stoi na prostokątnej platformie. Centralna platforma jest otoczona ośmioma stupami.
Świątynia leży tuż nad rzeką i niestety została dodatkowo zniszczona przez powódź w 2011 roku.
Miejsce idealne na spektakl z zachodzącym słońcem
A teraz na kolację, w brzuchach burczy nam już okropnie
W porcie od razu kierujemy się na targ, przy którym rozłożyły się uliczne restauracyjki. Piwo z lodem po takim upalnym dniu smakuje wyśmienicie. Jedzenie smakuje obłędnie <3
A potem nasz tuk tuk zabrał nas do hotelu, prysznic i już jedziemy na stację kolejową, wracamy bowiem pociągiem do Nong Khai, przygranicznego tajskiego miasteczka tuż za mostem z Vientiane.
Na stacji był zabawny moment, przez nieuwagę kasjera dostałyśmy bilety na pociąg do Chang Mai, który odjeżdżał niedługo przed naszym. Chang Mai to piękna miejscowość na północy Tajlandii, niedaleko granicy z Birmą i Laosem, ale znacznie na północ od Vientiane. Gdyby Dominika nie zaczęła sprawdzać biletu rano obudziłybyśmy się być może w innym ciekawym miejscu i nasza podróż powrotna zajęłaby trochę więcej czasu... ;))
Pociąg jest bardzo nowoczesny, nasz dwuosobowy przedział już na nas czekał z rozłożonymi do spania łóżkami.
Rano szybka kawa w "Warsie" i już jesteśmy przed granicą.
Nasz transport do granicy. Nie do wiary ale upchali nas tam w 5-tke z bagażami ;))
I w drogę, Laos czeka :) To była fajna eskapada!