piątek, 15 marca 2019

Dzień kobiet w Vang Vieng

Dzień kobiet w Laosie jest świętem państwowym i wszystkie kobiety mają wolne. Zrobiliśmy więc wolny dzień w firmie i wykorzystaliśmy to na trzydniowy wypad do pięknego Vang Vieng, malowniczej miejscowości w górach krasowych położonej 150 km na północ od stolicy.

Byliśmy tu już nie raz i nie dwa razy ale za każdym razem tak samo zachwycam się tymi widokami



Najlepszą miejscówką jest hotel z widokiem na góry i rzekę, właściwie po to żeby na to patrzeć się tu przyjeżdża

Welcome drink ;) 





O zachodzie słońca zostałyśmy z Misią zaproszone na kolację (Ola miała dużo nauki i zrezygnowała z wyjazdu)






Po kolacji wybraliśmy się na spacer po miasteczku


 i deser... ;)


Laotańczycy przy kolacji na targu - na stole widać charakterystyczne tygielki na ogniu


Misia próbuje ostrości kolców owoców duriana 


Chwila ochłody przed snem, w oddali imprezownia nad rzeką


Jak tu nie kochać poranków w VV...



Zadanie na ten dzień - zdobyć punk widokowy Nam Xay. Ruszamy po śniadaniu.



Punk widokowy znajduje się na szczycie góry, podejście z początku dosyć łagodne.. 





zmienia się co kilkadziesiąt metrów na coraz bardziej strome...  



a blisko szczytu zamienia się we wspinaczkę skałkową. 



W końcu jest, skalny szczyt, zabezpieczony drewnianymi poręczami i podestami, jest nawet wiata z hamakiem dająca odpoczynek od palącego słońca.





Sto tam też... motor, ustawiony perfekcyjnie tak, że na zdjęciu wygląda się na śmiałka wjeżdżającego właśnie na szczyt ;))









Podejście jest dosyć trudne, zwłaszcza końcówka, co bardzo nas ucieszyło bo dzięki temu nie docierają tu chmary chińskich i koreańskich turystów zalewające od pewnego czasu VV.
Ale podejście było za nami, teraz czekało nas zejście. Dla Misi było to duże wyzwanie. Łukasz przezornie zabrał ze sobą linkę i teraz zabezpieczył Mimi przywiązując ją do siebie.




Huśtawka na zdrewniałych lianach





W końcu na dole! Zimne picie i w drogę, byle tylko wskoczyć do chłodnego basenu!




Cudne widoki po drodze






Wreszcie relaks ;) 






Gdy zgłodnieliśmy postanowiliśmy poszukać jakiegoś nowego miejsca na kolację.




I znaleźliśmy - Pizza Luka. Nie ma to jak prawdziwa pizza z pieca w chacie z bambusa na laotańskiej prowincji ;)



Pizza okazała się wyśmienita, choć/bo (*opcja do wyboru ;)) właściciel okazał się być... Francuzem ;)


W nocy wszystkie koty są czarne... 


Następnego poranka postanowiliśmy odwiedzić Blue Lagoon numer 2, naturalny nieduży zbiornik wodny jakich kilka znajduje się dookoła VV, stanowią atrakcje dla turystów i miejsca piknikowe dla miejscowych.






Na miejscu znajduje się również zip lining z mostkami i domkami na drzewach. Bardzo malownicze miejsce.










Łukasz postanowił skoczyć sobie z platformy, popływaliśmy też trochę w chłodnej i przejrzystej wodzie.





W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na lunch w ciekawym miejscu. Nieopodal znajdowała się jaskinia z nietoperzami, ale spektakl wylotu odbywa się wieczorami, było więc za wcześnie.


Na barze zaś stały takie oto naleweczki... Ta była na skorpionie i kobrze...


Nasi tu byli ;) 


Chwila ochłody i w drogę. Ciężko wyjeżdżać z tego pięknego miejsca... Good bye Vang Vieng! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz