Byliśmy tu już nie raz i nie dwa razy ale za każdym razem tak samo zachwycam się tymi widokami
Najlepszą miejscówką jest hotel z widokiem na góry i rzekę, właściwie po to żeby na to patrzeć się tu przyjeżdża
Welcome drink ;)
O zachodzie słońca zostałyśmy z Misią zaproszone na kolację (Ola miała dużo nauki i zrezygnowała z wyjazdu)
Po kolacji wybraliśmy się na spacer po miasteczku
i deser... ;)
Laotańczycy przy kolacji na targu - na stole widać charakterystyczne tygielki na ogniu
Misia próbuje ostrości kolców owoców duriana
Chwila ochłody przed snem, w oddali imprezownia nad rzeką
Jak tu nie kochać poranków w VV...
Zadanie na ten dzień - zdobyć punk widokowy Nam Xay. Ruszamy po śniadaniu.
Punk widokowy znajduje się na szczycie góry, podejście z początku dosyć łagodne..
zmienia się co kilkadziesiąt metrów na coraz bardziej strome...
a blisko szczytu zamienia się we wspinaczkę skałkową.
W końcu jest, skalny szczyt, zabezpieczony drewnianymi poręczami i podestami, jest nawet wiata z hamakiem dająca odpoczynek od palącego słońca.
Sto tam też... motor, ustawiony perfekcyjnie tak, że na zdjęciu wygląda się na śmiałka wjeżdżającego właśnie na szczyt ;))
Podejście jest dosyć trudne, zwłaszcza końcówka, co bardzo nas ucieszyło bo dzięki temu nie docierają tu chmary chińskich i koreańskich turystów zalewające od pewnego czasu VV.
Ale podejście było za nami, teraz czekało nas zejście. Dla Misi było to duże wyzwanie. Łukasz przezornie zabrał ze sobą linkę i teraz zabezpieczył Mimi przywiązując ją do siebie.
Huśtawka na zdrewniałych lianach
W końcu na dole! Zimne picie i w drogę, byle tylko wskoczyć do chłodnego basenu!
Cudne widoki po drodze
Wreszcie relaks ;)
Gdy zgłodnieliśmy postanowiliśmy poszukać jakiegoś nowego miejsca na kolację.
I znaleźliśmy - Pizza Luka. Nie ma to jak prawdziwa pizza z pieca w chacie z bambusa na laotańskiej prowincji ;)
Pizza okazała się wyśmienita, choć/bo (*opcja do wyboru ;)) właściciel okazał się być... Francuzem ;)
W nocy wszystkie koty są czarne...
Następnego poranka postanowiliśmy odwiedzić Blue Lagoon numer 2, naturalny nieduży zbiornik wodny jakich kilka znajduje się dookoła VV, stanowią atrakcje dla turystów i miejsca piknikowe dla miejscowych.
Na miejscu znajduje się również zip lining z mostkami i domkami na drzewach. Bardzo malownicze miejsce.
Łukasz postanowił skoczyć sobie z platformy, popływaliśmy też trochę w chłodnej i przejrzystej wodzie.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na lunch w ciekawym miejscu. Nieopodal znajdowała się jaskinia z nietoperzami, ale spektakl wylotu odbywa się wieczorami, było więc za wcześnie.
Na barze zaś stały takie oto naleweczki... Ta była na skorpionie i kobrze...
Nasi tu byli ;)
Chwila ochłody i w drogę. Ciężko wyjeżdżać z tego pięknego miejsca... Good bye Vang Vieng!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz