Jak na babski wyjazd przystało do hotelu przywiozła nas różowa taksówka.
Początek pobytu okazał się być dosyć emocjonujący ponieważ... w hotelu zaginęła moja walizka...
Zgodnie z prośbą personelu zostawiłyśmy walizki przy recepcji a po jakimś czasie zostały one dostarczone przez boya do pokoju. Z tym, że moja walizka okazała się być bardzo podobną ale jednak nie moją walizką, o czym przekonałam się nie od razu zresztą, ale gdy zaczęłam ją rozpakowywać. Straszne uczucie, nie życzę nikomu! Gdy zeszłyśmy na dół do pokoju z przechowywanymi bagażami, gdzie jak liczyłam odnajdę moją walizkę okazało się, że jej tam nie ma i obsługa po jakimś czasie poszukiwań zapytała podejrzliwie, czy na pewno moja walizka przyjechała z nami w taksówce, bo oni tu takiej nie mają... Przeżyłam chwile grozy zastanawiając się czy faktycznie ktoś przez pomyłkę albo i nie, nie podmienił mi walizki na lotnisku... W końcu pojawił się boy ciągnąc za sobą walizkę wyglądającą na moją ale niestety, moją nie była. Gdy zdesperowana zaczęłam domagać się oddania mi do przeglądu podmienionej walizki, żeby sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś kontaktu do właściciela, boy zaprowadził nas... do zajętego już pokoju, gdzie zawoził równolegle z naszymi inne bagaże i tam w końcu odnalazłam zgubę. Pomylił pokoje! Żeby było jeszcze zabawniej w zewnętrznej kieszeni mojej walizki znalazłam pieniądze i kartę kredytową, czyli ktoś wkładając je nie zauważył, że to nie jego bagaż a w kieszeni na dodatek spoczywa mój nowy IPad Pro... Istna komedia omyłek, tylko że mi nie było w ogóle do śmiechu ;)
Po tych emocjach nadszedł w końcu czas na relax, posiłek i masaż.
Oli strój do masażu ;)
Następny dzień przeznaczony był na shopping oczywiście...
... ale wieczorem udało mi się wywabić Alexe na... Skywalk czyli Podniebny Spacer.
Jest taki charakterystyczny w panoramie Bangkoku wieżowiec, Mahanakhon, wyglądający jakby jakiemuś wielkoludowi zabrakło klocków żeby skończyć swą budowlę. Znajduje się tam najwyższy w Bangkoku taras obserwacyjny z panoramą 360 stopni.
Jednak największa atrakcja znajduje się na 78 piętrze, szklana kładka, tytułowy Skywalk.
Bar na wysokości 314 metrów, po zachodzie słońca krajobraz znów się zmienił.
Ola lewituje ;)
Podczas jazdy na dół w windzie towarzyszyły nam dla odmiany podmorskie krajobrazy.
Potem kolacja i tuk tuk zawiózł nas do domu.
Kolejnego dnia zawinszowałyśmy sobie śniadanie do łóżka ;)
I zmieniłyśmy hotel, na kolejne noce miałyśmy w planie Chinatown.
Naszym celem był klimatyczny hotel Shanghai Mansion, urządzony w starym stylu cesarskich Chin, z wyśmienitą kuchnią.
Potem w ramach spaceru wybrałyśmy się łodzią do centrum handlowego IconSiam nad rzeką, słynącego z pięknego wystroju wnętrz.
Na kolejny dzień po śniadaniu zaplanowałam zwiedzanie Wielkiego Pałacu Królewskiego. Będąc tyle razy w Bangkoku ani razu nie wybraliśmy się tam, a to największa atrakcja turystyczna miasta. Należało to nadrobić. Hotel miał w ofercie bezpłatny transport do pałacu, więc sprawa była ułatwiona.
Wielki Pałac Królewski od połowy XX wieku nie jest już oficjalną rezydencją króla Tajlandii i składa się z kompleksu budynków świątynno-pałacowych, z których chyba najsłynniejszy to Świątynia Szmaragdowego Buddy z 1782 r. Znajduje się w niej wiele posągów Buddy ze złota, srebra i kamienia, nad wszystkim góruje szmaragdowy Budda na złotym cokole z baldachimem o pięciu parasolach oraz naturalnej wielkości Budda z lanego złota, ważący 75 kg, rzeźbiony i zdobiony drogimi kamieniami. Posadzka świątyni pokryta jest w całości płytkami ze srebra, ściany zaś malowidłami, przedstawiającymi sceny z życia Buddy. Niestety w świątyni nie wolno robić zdjęć.

Sam Szmaragdowy Budda to narodowy skarb Tajlandii, figurka o wysokości 66 cm, przedstawiająca siedzącego Buddę, wbrew potocznej nazwie, nie jest zrobiona ze szmaragdów, tylko z zielonego jadeitu w złotych szatach, które zmienia się mu w zależności od sezonu.
Tłum turystów zaskoczył nas, przypomniało mi się dlaczego unikamy takich miejsc ;)
Wielki Pałac jest niewątpliwie piękny i wart zobaczenia, jednak po kilku latach spędzonych w Laosie, gdzie świątynie wyglądają bardzo podobnie tylko nie tak okazale oczywiście, siła zachwytu takimi miejscami na pewno już u nas znacznie osłabła. Żałuję trochę, że nie odwiedziliśmy tego miejsca na początku naszej laotańskiej przygody, wtedy wrażenia na pewno byłyby większe.
Kawa mrożona i przejażdżka łodzią dla ochłody, w zamkniętym kompleksie panował niesamowity upał.
No i to jedzenie, tajska kuchnia rządzi!
A wieczorem w końcu nadszedł czas zrealizować cel naszej wyprawy, koncert!
Do kompleksu Impact Arena jechałyśmy taksówką prawie 2 h. Mega korki popołudniowego Bangkoku.
Dołączyła do nas koleżanka Oli, dziewczyny musiały się posilić przed czekającymi je emocjami ;)
Bilety odebrane!
Focia w toalecie zrobiona!
Ready
Steady
Go!!!
Mega zabawa, dziewczyny wrzeszczały i śpiewały jak szalone ;)))
Po koncercie obowiązkowy zakup koszulek i innych pamiątkowych gadżetów.
Następnego dnia powrót do domu. Fajnie było Alexa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz