Muszę przyznać, że Laotańczycy zaskakująco rygorystycznie i z dużą determinacją podeszli do sytuacji, co nie leży w ich naturze, tym bardziej chwała im za to.
Mimo małej ilości zachorowań 01.04 wprowadzili lockdown (izolacja mieszkańców), a wcześniej zamknięto szkoły (homeschooling z Mimi to wyzwanie dla moich nerwów;)), pracują tylko sklepy ogólnospożywcze, maseczki i żele są wszędzie na porządku dziennym, jest zakaz przemieszczania się poza swoją dzielnicę, transport tylko produktów spożywczych itp. Nawet w Tajlandii wypowiadają się o swoim biednym "laotańskim bracie" z podziwem i szacunkiem, co często się nie zdarza ;)
W tym momencie od prawie dwóch tygodni nie odnotowano zachorowania i jak tak dalej pójdzie to najprawdopodobniej 03.05 lockdown zostanie zniesiony.
Myślę, że ważnym czynnikiem wpływającym na brak rozwoju wirusa tutaj jest zwyczajowa wstrzemięźliwość Laotańczyków w kontaktach osobistych z innymi osobami, nikt tu nie podaje sobie rąk na powitanie, nie mówiąc już o obejmowaniu się i całowaniu. Nie ma transportu publicznego, turystów jest dużo mniej niż w sąsiednich krajach. To wszystko może wpływać na tak małą liczbę chorych.
W pewien wyjątkowo pochmurny dzień wybrałyśmy się z Misią na spacer po sąsiednich uliczkach, poszłyśmy odwiedzić samotnego Łukasza w biurze i zobaczyć zamkniętą szkołę. Pusto, cicho i pięknie wiosennie :)
Brama do firmy zamknięta, strażnik nie wpuszcza wszystkich. Nasi pracownicy zabrali sprzęt i pracują w domach.
Przed szkołą Misi tylko zaparkowane szkolne busy.
Ale my nie mamy prawa narzekać. Basen rekompensuje nam wszelkie niedogodności siedzenia w domu. Jesteśmy na nim najczęściej sami, czy to wirus czy brak wielu amatorów pływania, nie wiemy jeszcze.
Łukasz rozpieszcza nas a to naleśnikami na lunch...
a to sushi na kolacje :)
Na naszej uliczce rośnie mangowiec z malutkimi owocami, które ostatnio masowo zaczęły opadać. Mają bardzo dużą pestkę i są bardzo słodkie.
Dziewczyny po treningu.
Tego dnia upał przekroczył 40 stopni.
Po południu przyszła mega burza, wiało tak, że połamało kilka drzew w sąsiedztwie.
A po burzy, jak zwykle...
Woda w basenie miała chyba temperaturę powyżej 30 stopni i tak wyglądała po wichurze.
Zabrakło prądu, po zmierzchu dom wyglądał jak hotel Transylwania ;)
Nie było internetu... Co robić, zakrzyknęła młodzież!?!?! I wyciągnęła... sprzęt do grania.
Nasze muzyczne duo przy latarce, na ukulele i kokosa ;)
Niebo po takiej burzy wygląda obłędnie.
i urządzić mały piknik :)