niedziela, 26 kwietnia 2020

Życie w czasach zarazy / w Laosie /

Koronawirus obchodzi się z Laosem wyjątkowo łaskawie. Dotarł tu późno, bo w drugiej połowie marca i jak dotąd oficjalnie odnotowano 19 przypadków zachorowań (nikt nie umarł), głównie wśród młodych ludzi, Laotańczyków, którzy przyjechali z zagranicy lub mieli styczność z takimi osobami. Na początku podawano nazwiska lub funkcjonujące tu "przezwiska" pierwszych chorych do wiadomości publicznej (ochrona danych osobowych tutaj jeszcze nie dotarła ;)), miejsca gdzie przebywali lub mieszkają aby uświadomić zagrożenie innym, i tu zabawny akcent, pierwszym chorym w Laosie był... Jamesbond!

Muszę przyznać, że Laotańczycy zaskakująco rygorystycznie i z dużą determinacją podeszli do sytuacji, co nie leży w ich naturze, tym bardziej chwała im za to.
Mimo małej ilości zachorowań 01.04 wprowadzili lockdown (izolacja mieszkańców), a wcześniej zamknięto szkoły (homeschooling z Mimi to wyzwanie dla moich nerwów;)), pracują tylko sklepy ogólnospożywcze, maseczki i żele są wszędzie na porządku dziennym, jest zakaz przemieszczania się poza swoją dzielnicę, transport tylko produktów spożywczych itp. Nawet w Tajlandii wypowiadają się o swoim biednym "laotańskim bracie" z podziwem i szacunkiem, co często się nie zdarza ;)
W tym momencie od prawie dwóch tygodni nie odnotowano zachorowania i jak tak dalej pójdzie to najprawdopodobniej 03.05 lockdown zostanie zniesiony.

Myślę, że ważnym czynnikiem wpływającym na brak rozwoju wirusa tutaj jest zwyczajowa wstrzemięźliwość Laotańczyków w kontaktach osobistych z innymi osobami, nikt tu nie podaje sobie rąk na powitanie, nie mówiąc już o obejmowaniu się i całowaniu. Nie ma transportu publicznego, turystów jest dużo mniej niż w sąsiednich krajach. To wszystko może wpływać na tak małą liczbę chorych.

W pewien wyjątkowo pochmurny dzień wybrałyśmy się z Misią na spacer po sąsiednich uliczkach, poszłyśmy odwiedzić samotnego Łukasza w biurze i zobaczyć zamkniętą szkołę. Pusto, cicho i pięknie wiosennie :)






Brama do firmy zamknięta, strażnik nie wpuszcza wszystkich. Nasi pracownicy zabrali sprzęt i pracują w domach.


 Przed szkołą Misi tylko zaparkowane szkolne busy.


Ale my nie mamy prawa narzekać. Basen rekompensuje nam wszelkie niedogodności siedzenia w domu. Jesteśmy na nim najczęściej sami, czy to wirus czy brak wielu amatorów pływania, nie wiemy jeszcze.






Łukasz rozpieszcza nas a to naleśnikami na lunch...




a to sushi na kolacje :)









Na naszej uliczce rośnie mangowiec z malutkimi owocami, które ostatnio masowo zaczęły opadać. Mają bardzo dużą pestkę i są bardzo słodkie.


Dziewczyny po treningu.


Tego dnia upał przekroczył 40 stopni.


Po południu przyszła mega burza, wiało tak, że połamało kilka drzew w sąsiedztwie.



A po burzy, jak zwykle...


Woda w basenie miała chyba temperaturę powyżej 30 stopni i tak wyglądała po wichurze.


Zabrakło prądu, po zmierzchu dom wyglądał jak hotel Transylwania ;)


Nie było internetu... Co robić, zakrzyknęła młodzież!?!?! I wyciągnęła... sprzęt do grania.
Nasze muzyczne duo przy latarce, na ukulele i kokosa ;)


Niebo po takiej burzy wygląda obłędnie.


Burza przyniosła kilka dni ochłodzenia, basen wystygł i znów można się w nim nieco schłodzić...


i urządzić mały piknik :)



Pogody ducha mimo wszystko i uśmiechu życzymy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz