A potem poleciałyśmy z Misią na krótkie wakacje do Tajlandii. Samolotem do Krabi z przesiadką w Bangkoku, potem autem do portu, tam łodzią na półwysep, na który można dostać się tylko drogą morską.
Kameralny hotelik, w którym się zatrzymałyśmy miał obłędny widok.
Słynna plaża Phra Nang, cała dla nas o poranku.
Nie mniej słynna Raily Beach, zwłaszcza o zachodzie słońca.
Zmiana scenerii, przenosimy się na Phi Phi.
Wyspa Pipi mnie oczarowała, nadmorska promenada z marlinami na postumentach,
prowadząca z portu do hotelu, wyglada zjawiskowo. Mimo iż pod koniec drogi postumenty chylą się ku upadkowi…
Bambusowe chatki w kokosowym zagajniku przy plaży. Jak w bajce.
Zamówiłyśmy łódź i wczesnym rankiem wyruszyłyśmy na opłynięcie okolicznych atrakcji wokół i na
Ko Phi Phi Le, mniejszej siostry dużej Pipi. Do tego przystanki na nurki z kolorowymi rybkam nęconymi przez naszego sternika ;)
Na spieczoną na słońcu skórę najlepszy jest łagodzący masaż z aloesowym balsamem.
Za cyplem, niedaleko hotelu znajdowała się piękna kameralna Monkey Beach,
faktycznie sporo makaków urzędowało sobie tam na skałach w cieniu drzew.
Wybrałam się tam hotelowym kajakiem sama, Mimi odmówiła współpracy.
A szkoda bo miejsce cudne…
A to już powrót, prom do Krabi. Podczas rejsu nadeszła olbrzymia, burzowa chmura i zaczęło ostro wiać i padać. Wyglądało to spektakularnie…
Tak więc na spacer po Krabi wybrałyśmy się pod parasolem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz