wtorek, 25 sierpnia 2015

Masaż po laotańsku

Wiele razy mijałam tę tablicę, obiecując sobie, że zajrzę tam któregoś dnia, aż w końcu nadeszła okazja, byłam sama i stwierdziłam, że wjadę w tę boczną uliczkę i zobaczę co się za tym kryje.


Jak dotąd w Laosie byłam jedynie na masażu stóp, w centrum co rusz można się natknąć na salony masażu z rzędami foteli do masażu stóp a w głębi materacami do masażu całościowego. W całym tym rejonie Azji masaż jest bardzo powszechnym sposobem dbania o ciało. Od jakiegoś czasu rozglądałam się za jakimś fajnym miejscem z masażami i innymi zabiegami, jakże niezbędnymi dla kobiecego ciała i duszy ;) No więc skręciłam do Manee Spa i odnalazłam swoje miejsce :)
Tego właśnie szukałam. Zaciszne, kameralne spa w tradycyjnym stylu, leżące w pięknym ogrodzie.

Poprosiłam o menu i niewiele się zastanawiając wybrałam na początek godzinny Lao Traditional Body Massage. Miła pani zaprowadziła mnie do salki z trzema niskim leżankami, przyciemnionym światłem i muzyką szemrzącą w tle. Przebrałam się w luźną bluzę i bardzo szerokie zawiązywane w pasie spodnie z grubo tkanej bawełny, położyłam się na plecach i ta malutka miła pani wzięła mnie w obroty. Zaczęła od stóp, przez nogi, ręce, kark i głowę, potem gdy leżałam na brzuchu plecy, pośladki i znów nogi. Laotański masaż jest właściwie  pół masażem, pół strechingiem, czyli rozciąganiem. To co ona robiła z moimi nogami naciągając, wyciągając i przeciągając je we wszystkich możliwych kierunkach budziło momentami mój śmiech a momentami strach. Czułam wszystkie stawy, mięśnie i ścięgna jakie posiadam. A używała do tego nie tylko rąk ale też nóg. Śmiem twierdzić, że jeśli regularnie będę chodzić tu na masaż to wkrótce będę potrafiła zrobić szpagat ;) Zakończyła dreptając po mnie swymi małymi stópkami... 
Po wszystkim czułam się jak nowonarodzona, na koniec zostałam jeszcze poczęstowana herbatką i owocami. Bajka :)

Mam w planie wpadać tu rano po odstawieniu Misi do przedszkola. Tak było zresztą i tym razem, Mimi została pierwszy raz sama na trzy godziny, Ola zdecydowała, że chce spędzić pół dnia z tatą w pracy, a ja, zostawiwszy płaczące dziecko w obcych rękach nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Mijając znowu Manee Spa zdecydowałam - pojadę się odstresować i tak też zrobiłam :)
Jak odebrałam Misię okazało się, że niepotrzebnie się stresowałam, pochlipała przez dziesięć minut zagryzając łzy przekąską i włączyła się do zabawy :) Przyjechałam pod przedszkole wcześniej, czając się za zamkniętą bramą, żeby zobaczyć ją, jak będzie wracać z ogrodu, czy nie płacze albo jakaś krzywda się jej nie dzieje ale maszerowała trzymając panią za rękę jak gdyby nigdy nic. Ulżyło mi, bo siedząc z nią te parę razy widziałam jak dzieci ( głównie chłopcy :o) potrafią długo płakać za rodzicami. Potem powiedziała, że było fajnie tylko troszkę popłakała na początku. Ale że chce chodzić dalej do szkoły dla małych dzieci :)

2 komentarze:

  1. Tu Ola z Thakhek :-) tez tam bylam na masazu...swietne miejsce do relaksu, poza tymi momentami strechingowej grozy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Olu z Thakhek ;) Manee wciąż pozostaje moim ulubionym spa.

      Usuń