poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Knajpki w Vientiane


Tutejsze lokale gastronomiczne to temat na odrębny wpis. W ilości niepoliczalnej prawie, są dosłownie wszędzie co parę lub pare naście metrów. Od luksusowych klimatyzowanych restauracji po malutkie przydrożne grille, jakich u nas używa się w przydomowym ogródku, na których skwierczą smakowicie szaszłyczki z kurczaka czy też kiełbaski z niewiadomo czego..

Najbardziej jednak popularnym kształtem tutejszej restauracji jest lokal zadaszony, bez ścian albo tylko z jedna ścianą, za to bardzo często ze scena na występy muzyczne i sprzętem do karaoke. Oni uwielbiają głośna muzykę przy jedzeniu, a jeszcze bardziej uwielbiają śpiewać.. Wieczorem restauracje są pełne i jest impreza na całego..;) 

Restauracje są oznakowane żółtymi tablicami, wszystkie takimi samymi, jest więc łatwo się zorientować czy przydrożny ogródek ze stoliczkami to knajpka czy czyjaś prywatna impreza. Poważnie, ostatnio jechałyśmy autem i nagle jeden pas jezdni odgrodzony, stoły zastawione, ludzie siedzą,  jakaś impreza się na nim odbywała..

A wracając do tych żółtych tablic, wszystkie są przy okazji tablicami reklamowymi najpopularniejszego tu piwa Beerlao. To musi być tutaj jakiś potentat, prócz tablic wszystkie menu w restauracjach maja te same okładki, z ich reklamą! To się nazywa monopol czy komunizm..?


A jeszcze obowiązkowo używają stoliczków pomocników na napoje, one też wszystkie żółte, z wiadomą marką. No i obowiązkowo wiaderko do lodu, którym rozcieńczają to piwko ;)


Tu mamy przykład takiej bardziej eleganckiej wersji tych otwartych restauracji, ze stołami i krzesłami z pięknego błyszczącego drewna, jest czysto i schludnie.


Najczęściej jednak wygląda to nieco bardziej... egzotycznie ;)


To nasz ulubiony "blaszak" z widokiem na Mekong, wygląd pozostawia wiele do życzenia ale serwują tam pyszne lokalne jedzenie :)
Dwa ostatnie razy kiedy tam byłyśmy zakończyły się monsunowym deszczem, woda waląca w ten blaszany dach dawała niezłe efekty dźwiękowe.. Spuścili zasłony mające chronić przed deszczem ale jak widać nie za wiele to dało. 



Dużo jest też różnych brasserii, śniadaniowni, kafejek, najczęściej w europejskim lub kolonialnym stylu, w większości okupowanych przez białych.



No i oczywiście lokalne przydrożne przysmaki. Nasz ulubiony to naleśniczki z bananami i mleczkiem skondensowanym, ale ten temat pozostawię do opisania Oli na jej blogu. Ostatnio próbowaliśmy smażonych racuszków z mleczka kokosowego, serwują je na słodko lub ze słonymi dodatkami.


W centrum miasta znajduje się taki nieduży plac z fontanną, dookoła którego rozlokowały się rożne kuchnie i gdzie kwitnie wieczorne życie. Obok siebie są knajpki laotańska, japońska, bar sushi, teppanaki, wietnamska, hinduska i pakistańska. Stoliki dookoła są wspólne, dostaje się menu wszystkich kuchni i do dzieła! Wczoraj degustowaliśmy tam krokodyla w pięciu smakach (kuchnia hinduska) i celebrowaliśmy pewien drobny jubileusz..;)





2 komentarze:

  1. Kasiu, z zainteresowaniem śledzimy super wpisy! Ale macie egzotyczna przygodę! Pozdrawiamy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Ania, dzięki :) Noo, czasem sama nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę.. Nigdy bym nie przypuszczała, że wylądujemy w takim kraju na dłużej. Co tylko potwierdza, że w życiu może wydarzyć się wszystko..;) Ściskam!

    OdpowiedzUsuń