sobota, 28 maja 2016

Budda Park

Jedną z atrakcji turystycznych Vientian jest leżący 20 km za miastem Budda Park. Został utworzony w latach 50-tych przez tajskiego mistyka i szamana. Zgromadził on w jednym miejscu, nad brzegiem Mekongu ponad 200 hinduskich i buddyjskich rzeźb przedstawiających buddę, ludzi, zwierzęta i demony. Całość robi niesamowite wrażenie, gdy dotarliśmy tam późnym popołudniem zbierało się na burzę i nastrój był prawie jak w Halloween, jak powiedziała Misia ;). Może też dlatego, że na wejściu stoi olbrzymia rzeźba przypominająca dynię z wyciętymi otworami.


Można do niej wejść przez paszczę demona i przez trzy poziomy symbolizujące piekło, ziemię i niebo wejść na jej szczyt, skąd rozpościera się widok na park. W środku też znajdują się rzeźby odpowiadające tematycznie każdemu poziomowi, a do góry wchodzi się przez wąskie przejścia i schodki, czasem prawie czołgając się, jak w egipskich piramidach ;)








Po drugiej stronie parku stoi piramida schodkowa, z tak skąpymi schodkami, że ciężko było wejść na sam szczyt. Ja nie zaryzykowałam ale Oli się udało.
Misia oczywiście też musiała ją zdobyć ;)






Niektóre rzeźby śmieszą, jak ta z człowiekiem ciągnącym za odnóże olbrzymiego pasikonika, inne przerażają.












Panuje tam specyficzny nastrój niesamowitości, a dopełnia go fakt, że twórca tego parku, który po rewolucji przeniósł się za rzekę i po tajskiej stronie założył drugi taki park, został przygnieciony przez jedną z gigantycznych rzeźb i zmarł jakiś czas potem... Jego zmumifikowane ciało można oglądać w pawilonie po tajskiej stronie parku.

piątek, 20 maja 2016

Moje malowanie

Wielkie puste ściany w naszym domu skłoniły mnie do tego, aby wziąć sprawy w swoje ręce i coś z tym zrobić. Znajoma malarka Jan nie zachęcała mnie zbytnio, mówiąc, że w galeriach jest pełno niedrogich obrazów, ale... to by było zbyt banalne ;)  A że zawsze trochę mnie ciągnęło do malowania, stwierdziłam, że jak nie teraz to kiedy?
Zamówiłam płótna, zakupiłam farby akrylowe, pędzle i zaczęłam.

Inspiracją do pierwszego obrazu był wzór na jedwabnej sukience, którą tu kupiłam, chciałam, żeby było tropikalnie i kolorowo, tak jak tu jest w rzeczywistości. Otoczenie wręcz prowokuje do malowania, tutejsze rośliny,  kwiaty, owoce.




Potem wzięłam się za owoce właśnie.









Mamy w ogrodzie ptaka, nie wiem jak wygląda ale wydaje niesamowite odgłosy. Wyobraziłam go sobie jako dzioborożca wielkiego, występującego w tym rejonie Azji dużego ptaka, a żeby nie czuł się samotny, to domalowałam mu bardzo tu powszechną roślinę z czerwono-zielonymi dzióbkami, helikonię dziobatą. I tak sobie siedzą na kolejnym płótnie, dziób w dziób.






Następnie na warsztat poszły tutejsze kwiaty, stwierdziłam, że cztery obrazki w serii ładnie będą wyglądały nad stołem w jadalni.

















Spróbowałam też martwej natury, ale żeby nie było zbyt nudno dodałam do niej nieco kosmicznej abstrakcji...


Część ścian się zapełniło, ale jeszcze parę pustych zostało. Będę miała co robić :)


niedziela, 8 maja 2016

Misia - humory nie z zeszytów cz.II

Ciąg dalszy powiedzonek i przemyśleń naszej Miśki :)

Po zjedzeniu swojej ulubionej pizzy:
- Zjadłam pizzę Margarite aż mi się uszy KRĘCIŁY...


Po tym, jak pomogła mi rozwiesić pranie:
- Mamusiu dziękuję, że powiesiłam z tobą pranie!


Po dyskusji w sypialni kto ma iść po soczek do kuchni:
- Ten dom jest za duży. I zamiast schodów powinna być zjeżdżalnia.


Przy obiedzie, obgryza udko z kurczaka:
- Misiu, może zjesz troszkę ryżu?
- Nie, dzisiaj jestem mięsożerna!


Spędziłyśmy z Misią popołudnie na basenie, Łukasz pyta jak było:
- Popływałyśmy tam i z powrotem i pojechałyśmy po Olę. Byłam zachwycona!


Oglądając swoje wiecznie posiniaczone kolana:
- Miałam kiedyś siniaka, który mówił. To był dopiero łobuz...


Razem z Olą szepczą sobie coś na uszka i chichoczą. Okazuje się, że założyły "tajny klub" a my nigdy się nie dowiemy, gdzie on jest. Po chwili Mimi woła Olę:
- Chodź, idziemy do naszego tajnego klubu w szafie...


C.d. niewątpliwie n...

poniedziałek, 2 maja 2016

Z życia naszej wioski

Jak już kiedyś pisałam stolica Laosu jest administracyjnie podzielona na dzielnice, a te z kolei są podzielone na wioski - po laotańsku "ban". Ciekawostka - Bangkok zanim został stolicą Syjamu był małą wioską o nazwie Bang Makok, czyli Wieś Drzewek Oliwnych :)
Mieszkamy więc teraz w Ban Thapalanxay i w końcu, po pięciu miesiącach remontu mamy nową drogę. Hurrraaa!!! Koniec koszmaru!!! Remont zaczął się w grudniu, tuż po naszej przeprowadzce do nowego domu. Zdarli starą popękaną betonową nawierzchnię z wszystkich prawie lokalnych dróg, większych i mniejszych i.... na kilka miesięcy tak zostało. Wyglądało to tak:



Coś tam od czasu do czasu zrobili, czymś podsypali, generalnie cała wioska była rozkopana i co najlepsze nieoznakowana. Laotańczycy podczas remontu nie zamykają dogi, cały czas są one przejezdne, chyba że na którymś odcinku właśnie coś zaczynali robić i okazywało się, że nie da się nim przejechać. Wtedy trzeba było zawrócić i szukać objazdu na własną rękę, zdarzyło mi się parę razy krążyć jak lunatyczka szukając wyjazdu z takiej pułapki... Ale najgorzej było gdy czasem spadł deszcz i droga przed domem zamieniała się w błotną breję, w której co rusz zakopywały się różne auta. Ja moim maluszkiem nie parkowałam wtedy pod domem tylko w sąsiedniej, utwardzonej uliczce, ale gdy nie było Łukasza z jego samochodem 4x4 musiałyśmy z dziewczynkami  maszerować do domu czasami przez to błoto...
Po jakimś czasie podsypali w końcu i wyrównali, było już lepiej, ale te wieczne objazdy dawały nam w kość, do przedszkola Misi na przykład, które jest na końcu ulicy musieliśmy jechać dookoła główną drogą, bo zaczęli wykańczać naszą drogę od środka...



A teraz, w końcu wylali beton i mamy piękną nową drogę. Co prawda pobocza jeszcze nie uprzątnięte ale i tak jesteśmy szczęśliwi :)



A poza tym mamy wiosnę w wiosce. Kwiaty kwitną na drzewach, krzewach, jest kolorowo i pięknie.






W naszym ogrodzie zakwitło drzewo z żółtymi, wiszącymi, długimi kiśćmi kwiatów i czarnymi długimi strąkami, wygląda zjawiskowo.