Rano, po śniadaniu na tarasie nad rzeką, postanowiliśmy odbyć wycieczkę do wodnej jaskini a potem spłynąć kajakami z powrotem do miasta. W jednej z wielu agencji turystycznych wykupiliśmy taki pakiet, załadowaliśmy się na podstawione autko i w drogę. 15 km i byliśmy na miejscu, jeszcze tylko przejście przez wiszący most i spacer przez malowniczą wioskę.
Eksplorowanie wodnej jaskini odbywa się na... dętkach. Trzeba usadzić się na kole, złapać za linę, założyć na głowę latarkę i można ruszać. Woda wypływająca z jaskini początkowo wydaje się zimna ale po chwili okazuje się być kojąco chłodna i przyjemna. Nasz przewodnik rusza pierwszy, Łukasz z Misią na kolanach drugi, potem Mama, Ola i ja zamykam naszą wycieczkę. Podciągając się rękami za linę płynie się pół kilometra w głąb niskiej jaskini, w całkowitej ciemności, by na jej końcu zejść z dętki i przeciskając się przez szczeliny skalne momentami na kolanach zrobić pętlę i wrócić z powrotem do miejsca cumowania dętek, które dosiada się znów i płynie się do wyjścia. Czaaad ;)
Ola ma problem z zamoczeniem kuperka w chłodnej wodzie
potem poszło już gładko
Mama dzielnie sobie radziła
hurraaa, znowu słońce
Ilość uczestników naszej wycieczki zgadzała się po wyjściu z jaskini więc bez przeszkód ruszyliśmy w dalszą drogę.
Czas na kajaki :)
próbka laotańskiego angielskiego, chodzi o to żeby nie wchodzić dużą grupą na most
Wzięliśmy dwa kajaki, przewodnik płynął w trzecim. Woda w rzece Nam Song jest przejrzysta i ciepła, idealna do pływania. Poprosiliśmy naszego przewodnika, żeby zatrzymał się w dogodnym do popluskania się miejscu, a także żeby wybrał jedną z wielu przybrzeżnych knajpek na lunch.
tu nurt był bardzo wartki, ledwo siedziałyśmy w miejscu trzymając się kamieni
Mama zamówiła małe Mojito ;)
musieliśmy troszkę pomóc
dalej woda była spokojniejsza, zatrzymaliśmy się na pływanie
Wycieczka zakończyła się tuż pod naszym hotelem, zupełnie mokrzy (ulubioną rozrywką tutejszych wioślarzy jest chlapanie za pomocą wiosła mijanych właśnie kajaków, stoczyliśmy więc kilka bitew) potruchtaliśmy do swoich pokoi przebrać się na obiad. A potem już chillout w luzackim Smile Beach Bar :)
Na następny dzień Łukasz zaplanował dla Mamy zjazdy na linach nad lasami ale niestety pogoda pokrzyżowała nam szyki, w nocy przyszła burza i rano padał deszcz... Co też miało swój urok...
Postanowiliśmy więc odwiedzić jeszcze jedna jaskinię, tym razem suchą, Jang Cave.
Znowu mostek i oglądanie miejscowych specjałów wyłożonych na przydrożnych stoiskach...
Przy jaskini turkusowe oczko do pływania, aż żal, że nie mieliśmy kostiumów przy sobie. Tym bardziej, że przed nami trochę schodów do pokonania. Z tarasu przed wejściem do jaskini można w nagrodę za trud obejrzeć panoramę Vang Vieng.
A w środku, jak to w jaskini...
dziewczyny dały mały koncercik
Gdy wyszliśmy powitało nas słońce, więc resztę dnia spędziliśmy na opalaniu i pływaniu.
Good bye Vang Vieng!
Ale tam jest pięknie i tak.....inaczej!
OdpowiedzUsuńBawcie sie doskonale i uważajcie na mamuśkę!
Ale super miejsce. Plywanie w jaskini na pontonach... super! Koniecznie musicie nas tam zabrac!!! Buziaki
OdpowiedzUsuńNa dętkach, pupa w wodzie :)
Usuń