Dobre obuwie na jaskinie. Moje stare dobre sandały poddały się z ostatnim krokiem wyjściowym z wody.
Z serii "Dziewczyny na traktory"
Na miejscu odpraw spotykamy się z lokalnym przewodnikiem, który będzie nam towarzyszył.
Krótki spacerek...
... i jesteśmy na miejscu.
Wejście do jaskini ma formę łuku skalnego o wysokości 60 m. Jak wejście do katedry. Nie da się wpłynąć do jaskini prosto z rzeki, u wylotu znajduje się usypisko skalne. Główny korytarz ma średnio 76 m szerokości i 53 m wysokości, komory mają wysokość do 120 m i szerokość do 200 m. Odcinek podziemny rzeki mierzy 7 km.
Nasze dwa dmuchane kajaki już czekały, kaski na głowy, czołówki na kaski, kamizelki na plecy i jesteśmy gotowi ruszać. Woda jest ciepła, szmaragdowo - zielona.
Wpływamy do środka i po jakimś czasie światło słoneczne znika. Nastaje ciemność rozświetlona naszymi lampami. Kilka jest naprawdę mocnych i dają sporo światła. Możemy podziwiać te niesamowite wnętrza. Niektóre naturalne dekoracje są spektakularne, np kryształy zdobiące formacje w kształcie abażurów, które wyglądają jak wyniesione z salonu Svarowskiego. Coś nieprawdopodobnie pięknego. Skały tworzą melanż barw i faktur, powstają piękne kompozycje. Niestety oświetlenie i moja komórka nie sprzyjają robienia dobrych zdjęć. W pewnej chwili poprosiłam wszystkich o zgaszenie latarek. Nastała najczarniejsza z ciemności. I ta cisza... To, że płynęliśmy na wiosłach dodawało niezwykłości tej wyprawie, świadomość, że jesteśmy tu sami, zdani na własne mięśnie, wsłuchując się w chlupotanie wody pod wiosłami (i ciągłe gadanie Miśki...). Piękna sprawa :))
W pewnym momencie usłyszeliśmy narastający szum. Wodospad. Wysiadka.
Przed wyjazdem wiedzieliśmy, że kilka razy trzeba będzie "wysiąść z kajaka i przejść kawałek". Pytałam kilka razy, czy ta wycieczka jest odpowiednia dla 6-letniego dziecka. Oczywiście, że jest!
No to nie spodziewaliśmy się tego, przed czym stanęliśmy... A było to wielkie zwalisko skalne, pełne głazów, szczelin i uskoków. Przewodnicy pokazali nam kierunek w którym mamy się udać, złapali za kajaki i zniknęli w ciemności... Fajnie, ale jak my się mamy przez to przeprawić z Miśką??
Cóż było robić, ja z Olą ruszyłam pierwsza, za nami Łukasz z Mimi. Musiał ja ciągnąć, wciągać, podsadzać, podnosić, spuszczać, właściwie cały czas musiał ją asekurować. Momentami było tak stromo, że z Olą pełzałyśmy, żeby czuć się bezpiecznie między szczelinami, w które można było wpaść przez moment nieuwagi. Nie wiedziałyśmy, czy śmiać się z tego czy płakać.
W pewnym momencie pod koniec tego odcinka, jak się potem okazało najtrudniejszego z pięciu, zobaczyliśmy miejscowego przewodnika zmierzającego w naszym kierunku. Podszedł, wziął Misię na ręce i skacząc ze skały na skałę jak kozica górska w plastikowych sandałach zniknął w ciemnościach. Serce mi na chwilę stanęło na ten widok ale gdy zobaczyłam jak sprawny jest ten chłopak stwierdziłam, że to chyba najlepsze rozwiązanie. I tak już było na każdym przystanku, brał najpierw kajak a potem Mimi na plecy i w drogę.
Przejście przez szczelinę było łatwe dla Misi, gorzej dla nas...
W końcu minęliśmy ostatni wodospad i tuż za nim otworzyło się wyjście, choć właściwie trudno nazwać to zwalisko skalne wyjściem. Żeby wydostać się z jaskini z tej strony potrzebny jest bardziej specjalistyczny sprzęt i zajmuje to trochę czasu. A my w planach mieliśmy... piknik pod wiszącą skałą! (Znacie ten film?) Toy przygotował poprzedniego wieczoru lunch ( smażona wieprzowina, pieczony kurczak, ryż, chilli...) i zaserwował go na skalnym stole.
Ale wcześniej kąpiel w cudownym rzecznym basenie pod skałami, w przemoczonych już i tak ubraniach i... butach... Bosko...
Droga powrotna płynęła z prądem, więc zajęła mniej czasu. Znów niespodziewanie dla Toya zrobiliśmy całą trasę w szybkim tempie, zakładał 3-4 godzin w jedną stronę a zajęło nam to 2,5 h, potem 1,5 h na piknik i 1,45 na powrót. Wracając, niektóre kaskady pokonaliśmy kajakami :)
W sumie w Xe Bang Fai Cave spędziliśmy prawie 7 godzin, wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na przejście trasy turystycznej w pierwszej komorze przy wejściu i wdrapaliśmy się na widokowy balkon.
Porównanie jakości zdjęć profesjonalnych i tych z tych z mojej komórki...
We did it!!! :)))
Jedno z najpiękniejszych miejsc do pływania w jakich byłam, cudna ciepła i przejrzysta szmaragdowa woda. W tle wejście do jaskini.
Powrót do wioski po bagaże i przebranie się i ruszamy w drogę powrotną. Dużo wcześniej niż zakładaliśmy. Zdążymy do hotelu w Thakek na kolację :)
Lekko zmęczeni wznieśliśmy toast za piękną rzekę i jaskinię Xe Bang Fai.
I za jej dobre duchy, które czuwały nad nami :)
Ekstra wyprawa, choć chyba trochę niebezpieczna. Świetnie to wszystko Kasiu przedstawiłaś.
OdpowiedzUsuńm.Ela
Wyprawę zapamiętamy na długo, duuużo wrażeń ;) Piękno przyrody nie do opisania. No i dziewczyny spisały się na medal, jesteśmy z nich bardzo dumni:)
Usuń