czwartek, 5 sierpnia 2021

Na północ, cz. 3 - odkrywcza

Następnego dnia w południe odwieźliśmy Olę na lotnisko, wracała bowiem "w pilnych sprawach" do Vientiane. Cztery dni wakacji z rodziną w zupełności wystarczą...;)

A my, jak to my, ruszyliśmy dalej. 140 km od LPB na północ leży wioska Nong Khiaw, a w niej Mandala Ou Resort, ulokowany nad rzeką Ou kameralny hotel z chatkami, z których rozpościera się taki oto widok.

I znowu widokowy basen.




Hotel prowadzony przez sympatycznego Niemca został dopiero otwarty po dłuższej przerwie w związku z pandemią, restauracja działała na pół gwizdka a prócz nas była tu jeszcze jedna rodzinka (koleżanka Mimi z klasy:))



Następnego dnia w planach mieliśmy jaskinie i rejs w górę rzeki Ou. 


Zamglone poranki w górach wyglądają zjawiskowo



Pierwsza z jaskiń położona jest blisko, 1 km od hotelu. W domu przy drodze kupuje się bilety i w drogę... Tylko gdzie? Widać było tablicę z nazwą jaskini ale nigdzie żadnej ścieżki. Na szczęście synek kobiety, która sprzedała nam bilety zlitował się nad nami, wziął czołówkę i ruszył przed nami. Prosto w gąszcz roślin :) Sami nigdy byśmy nie znaleźli tej ścieżki, tak była zarośnięta. Widać, że dawno nikt tędy nie chodził.




Po krótkim marszu docieramy do wejścia. 



Jednak to nie ono robi spektakularne wrażenie, a szczelina obok wejścia, wyglądająca jak uchylone wrota do gotyckiej katedry.



Mały chciał nas prowadzić dalej, ale robiło się tam bardzo nisko i wąsko, nie tym razem.


Okienko w kształcie krzyża nad wejściem jeszcze potęguje wrażenie.


Widok na górny fragment "ściany wejściowej"z zewnątrz


Następnej jaskini, w której w latach 60-tych podczas wojny indochińskiej ukrywali się ludzie (przez 8 lat ponad 300 osób znalazło tu schronienie) nie udało się nam zobaczyć, bambusowy mostek prowadzący do niej był zniszczony.





Centrum wioski Nong Khiaw z mostem



Ściana w restauracji z zabytkowymi strzelbami


Po lunchu czas na rejs. Wynajęliśmy jedną z tradycyjnych długich łodzi wycieczkowych i w drogę!







Podczas gdy jedni chłoną piękno przyrody...


inni...








Płynęliśmy ponad dwie godziny w górę rzeki, minęliśmy dwie wioski, zamknięte dla turystów z wiadomych powodów. W pewnym momencie rzeka wpłynęła w kanion, z dwóch stron brzegi stromo wznosiły się w górę, piękno nieskalanej natury... i my 😍





Ustaliliśmy z naszym sternikiem Wanem, że zatrzymamy się na pływanie w jakimś dogodnym miejscu.  Ku radości Misi znalazła się piękna piaszczysta zatoczka gdzie mogliśmy zaparkować łódź i popławić się w zaskakująco chłodnej i bardzo mętnej (pora deszczowa) wodzie.



Ciekawe co też się tam kryje pod spodem...👀
Woda szybko robiła się głęboka. Jak zwykle rybki skubały Łukasza za włoski na nogach.



Miśka nie chciała się zanurzyć ale została pojmana :)







Po plaży latały duże stada niedużych motyli.


Cudne miejsce. Nie chciało nam się wracać.




W końcu zapakowaliśmy się z powrotem do łodzi i ruszyliśmy w drogę powrotną.



Zdążyliśmy na kolację o zachodzie słońca.




Nazajutrz wstaliśmy bardzo wcześnie, bo plan był ambitny, zdobyć przed śniadaniem (ze względu na temperaturę) szczyt Pha Daeng, który jest wspaniałym punktem widokowym. 
3,5 km pod umiarkowaną górkę, wys. ok. 500 m, damy radę :)


Bileciki proszę! Młodzież w pracy. Napisy ostrzegają żeby nie schodzić z trasy z powodu niewybuchów z czasów wojny.





Przystanek. Misia dzielnie szła, mimo łez i momentów zwątpienie dała radę!











Jakie to było wspaniałe uczucie już tam być, w chmurach, cali mokrzy i zziajani ;))




A jakie to było uczucie wrócić, schłodzić się w  basenie i zasiąść do śniadania! Nie do opisania ;))



Nasz zew odkrywców został na jakiś czas zaspokojony, możemy wracać do Luang Prabang.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz