Decyzja zapadła szybko i spontanicznie jak to u nas najczęściej bywa. Szukamy czegoś blisko stolicy Tajlandii bo tam najłatwiej się dostać, a czasu zbyt dużo nie mamy na dłuższą wyprawę. Hua Hin, 200 km na południe od Bangkoku wydaje się być idealne na naszą wycieczkę. Szybki przegląd dogodnych połączeń lotniczych i okazuje się, że w jedną stronę jest krucho z biletami do Bangkoku...
Jedna z naszych znajomych opowiadała nam, że jeździ tam pociągiem nocnym i bardzo to sobie chwali. To była dobra okazja, żebyśmy sami się przekonali jak podróżuje się tajską koleją. Poza tym ja osobiście bardzo lubię taką formę podróży, bezpiecznie, bez nerwów, wygodnie. Same plusy :)
W Laosie nie ma kolei w ogóle, dopiero niedawno podpisali kontrakt z Chińczykami na jej budowę. Tuż za granicą z Tajlandią, czyli za mostem na Mekongu jest stacja w miasteczku Nong Khai, z której można skorzystać jadąc do stolicy. My jednak pojechaliśmy dalej, do Udon Thani, pół godziny samochodem od granicy, tam zostawiliśmy auto na parkingu lotniskowym, bo mieliśmy wracać samolotem właśnie do Udon. Z lotniska tuk-tukiem na stację kolejową i już rozpoczynamy podróż.
Jest świetny film z Marilyn Monroe "Pół żartem, pół serio". Damski jazzband jedzie pociągiem nad morze z dwoma facetami przebranymi za dziewczyny. Otóż nasz pociąg składał się głównie z takich właśnie wagonów sypialnych jak w tym filmie, z kuszetkami za zasłonkami i łazienkami na końcach wagonów, gdzie Marilyn kruszyła lód do drinków w umywalce. Jak widać na filmie świetne miejsce na imprezę w podróży ;)
Był jeszcze jeden wagon tylko z fotelami do siedzenia i klasyczny dwuosobowy sleeping bardzo podobny do naszych sypialnych w PKP.
Wzięliśmy takie właśnie dwa przedziały obok siebie, które można było połączyć otwierając wewnętrzne drzwi, fajny patent, przedział się powiększa i mogliśmy mieć oko na dziewczyny.
Natomiast wagon restauracyjny bardziej przypominał pociąg w Indiach, stary, bez klimy, okna otwarte na oścież, wiatraki na ścianach i głośna muzyka ;) Wzięliśmy coś na ząb i nawet tam jedzenie było zadziwiająco dobre, jak praktycznie w całej Tajlandii...
Pan kuszetkowy przyszedł, zamienił kanapy na łóżka, ubrał pościel i gotowe. Dziewczynki przespały całą noc jak aniołki ;)
O poranku byliśmy na dworcu głównym w Bangkoku, stamtąd można wziąć pociąg do Hua Hin, co jest o tyle fajne, że tamtejsza stacja kolejowa jest jedną z najstarszych w kraju i jest główną atrakcją turystyczną HH. Okazało się, że biletów brak, a my uświadomiliśmy sobie wtedy właśnie, że w Tajlandii tak samo jak w Laosie obchodzi się Nowy Rok w tym terminie i w taki sam sposób...
Jednym słowem wpadliśmy z deszczu pod rynnę i to w tym przypadku nie było tylko takie sobie powiedzenie...Ale o tym później :)
Hua Hin to także popularne miejsce nadmorskich wypadów mieszkańców Bangkoku, stąd takie oblężenie pociągów i hoteli, o czym przekonaliśmy się szukając noclegu dla nas.
Wzięliśmy więc taksówkę. Kierowca zaproponował, że możemy zatrzymać się po drodze żeby zwiedzić słynny Damnernsaduak Floating Market (Pływający Targ). Z chęcią zgodziliśmy się na tą propozycję.
Po godzinie jazdy zatrzymaliśmy się na parkingu, gdzie obok, w bocznym kanale dopływowym czekały długie płaskodenne łodzie, w większości motorowe, z daszkiem chroniącym przed słońcem. Wskoczyliśmy do jednej i nasza pani sternik zawiozła nas na targ.
Początkowo niezabudowany krajobraz zmienił się po kilku chwilach, zaczęły ukazywać się domy i ich mieszkańcy, przy porannej toalecie w wodach kanału lub przy śniadaniu. Ich łodzie były podwieszone na specjalnych konstrukcjach nad wodą. Taka mała azjatycka Wenecja.
Po chwili na brzegach zobaczyliśmy stoiska z różnymi towarami, od ubrań po pamiątki, sztukę, jedzenie. Jak u nas na Night Market. Co chwila podpływały też łodzie z kokosami do picia, owocami, naleśnikami, owocami morza, piwkiem, lodami kokosowymi... (pycha :))
A gdy wpłynęliśmy na główny kanał to już było istne szaleństwo. Dużo łodzi z towarami, z turystami, na brzegach atrakcje typu węże dusiciele, lemury, nie wiadomo na co patrzeć i czego skosztować.
Gdy już nasyciliśmy oczy i podniebienia, Łukasz zarządził powrót do bazy i ruszyliśmy w dalszą drogę do Hua Hin.
Widzialam kiedys ren targ u Cejrowskiego. Super ze mogliscie tam byc!
OdpowiedzUsuń