Północ wyspy nie jest tak rozwinięta turystycznie jak południe, co dla nas jest zaletą. Pewnie wpływa na to jakość dróg, która powoduje, że podróż zajmuje dwa razy więcej czasu niż wynikałoby to z odległości. Ale za to drogom nie można odmówić malowniczości.
Wkrótce pojawiły się i czarne plaże.
Nasz hotelik, Amed Sunset Beach, leżał zgodne z nazwą na samej plaży. Żeby go znaleźć musieliśmy trochę pogłówkować bo nie miał w zasadzie drogi dojazdowej i z głównej drogi prowadzącej przez wioskę trzeba było skręcić w nieznane. A że było już ciemno nie było to takie proste.
Hotel wygląda dosyć zabawnie, na plaży stoi kryta strzechą chata, to recepcja i restauracja, w głębi jest patio z basenem za którym stoi budynek z sześcioma pokojami, 3 na dole i 3 na górze. Dziewczyny dostały pokój na dole, z widokiem na basen, my na górze, z widokiem na morze.
Taka kurna chata, rano po plaży ganiały kury a obok pasły się krowy i generalnie nastrój był tam sielsko - wiejski :)
Obudziłam się o świcie, co raczej się nie zdarza, może to bliskość morza..? Trzeba było to wykorzystać, wschód słońca nad morzem to dla mnie nie lada gratka.
Wulkan górował nad zatoką na zachodzie, księżyc wciąż świecił.
Ocean po tej stronie wyspy był zupełnie inny, gładki jak jezioro. Woda tak samo przejrzysta i ciepła, ale ciemna przez czarny piasek i kamyki.
Misia ośmielona brakiem fal pluskała się tu radośnie. W okularkach zaczęła nurkować po kamyczki, z początku nieśmiało, a potem w basenie już na całego, pięknie się składała i płynęła na dno :)
Wiedziałam, że wzdłuż wybrzeża ciągną się fajne miejsca do snorkelingu, zorganizowaliśmy więc łódź, aby zawiozła nas na wycieczkę. Balijskie łodzie są bardzo charakterystyczne, długie, wąskie i głębokie, mają po obu stronach specyficzne stateczniki. I nieźle prują fale :)
Nasz sternik pokazał nam cztery miejsca do snorkelingu, pełne kolorowych koralowych ryb, jeden wrak i jedną małą zatopioną kapliczkę.
Mimi dzielnie pływała z nami, bardzo jej się podobały ryby, potrafiła wytrzymać z głową pod wodą całkiem długo :)
W drodze powrotnej przystanek na lunch, degustowaliśmy barrakudę. Smakuje bardziej jak kurczak niż jak ryba, ale smaczna.
Po powrocie oczywiście igraszki w basenie. Ola tęsknie wspominała surfowanie, postanowiliśmy więc skrócić pobyt w Amed o jeden dzień i wrócić szybciej na południe, żeby mogła jeszcze powalczyć z falami skoro tak bardzo się jej to spodobało.
A nazajutrz.. znów pobudka o wschodzie słońca... Cóż było robić?
Pijąc kawę na plaży obserwowaliśmy łodzie rybackie wracające z połowów.
Po śniadaniu (przy tym stole czuliśmy się prawie jak w domu w Krakowie) pożegnaliśmy nasz uroczy i klimatyczny hotelik. Świetne miejsce dla kogoś pragnącego wyciszenia z daleka od świata.
Niedaleko Amed znajdowało się jedno miejsce warte odwiedzenia po drodze - pałac królewski na wodzie Tirta Gangga czyli Woda z Gangesu. Na obszarze hektara rozciąga się system kamiennych basenów, fontann, mostków otoczonych przepięknym ogrodem. Znajduje się tam również świątynia, a że na ten dzień przypadło święto, dużo ludzi z darami w koszyczkach wędrowało do niej złożyć ofiarę. Panowie nieśli je w rękach a panie... na głowie.
Tarasy ryżowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz