W Denpasar, stolicy Bali wylądowaliśmy o 4 rano, na szczęście
kierowca zamówiony przez hotel dzielnie czekał ;)
Na pierwszy przystanek na wyspie wybraliśmy leżący na południe od lotniska i stolicy półwysep Bukit i miejscowość Jimbaran, nadmorskie miasteczko słynące z piaszczystych plaż, wzdłuż których ciągną się restauracyjki z owocami morza. I o to chodzi!
Nasza miejscówka okazała się strzałem w dziesiątkę. Jimbaran Bay Villas to 4 przestrzenne chaty na końcu cichej uliczki, każda z własnym ogródkiem i basenem. Styl balijski w wersji wiejskiej, cudnie prosty, drewno, kamień, strzecha. O 10.30 obudził mnie dzwonek telefonu i kiedy nieprzytomna po naszych nocnych wojażach odebrałam, miła pani poprosiła, żebym otworzyła furtkę do ogrodu bo nie mogą wejść, żeby zrobić nam śniadanie... Pokochałam ich od razu... :)
Piękne detale, rzeźby, maski dopełniały całości.
Po śniadaniu kierunek - plaża. Plaża w Jimbaran okazała się faktycznie szeroka i piaszczysta, zupełnie pusta w miejscu, w którym na nią weszliśmy, ale ku przerażeniu Misi fala była duża a ku mojemu przerażeniu w morzu pływały różne śmieci... Wiedziałam jednak, gdzie są lepsze plażowe miejsca na półwyspie, zwinęliśmy się więc szybko, złapaliśmy taxi i nowy kierunek - Balangan beach, jedna z najładniejszych plaż na wyspie.
Jimbaran beach
Balangan beach
Warungi, czyli tawerny na plaży Balangan.
Gdy zeszliśmy na plażę nadciągnęła czarna chmura i spadł obfity deszcz. Cudnie było siedzieć wtedy w cieplutkim oceanie.
Na plażę w Jimbaran wróciliśmy o zmierzchu, kiedy stoliki zostały rozstawione i wszystkie owoce morza czekały już na nas na grillu ;)
Wzdłuż plaży chodzili śpiewacy...
a przy każdej restauracji występowali artyści sceny.
Na następny dzień zaplanowaliśmy inną piękną plażę na półwyspie, o wdzięcznej nazwie Padang Padang. Taksówka dowiozła nas do wejścia, gdzie schodami w dół dochodziło się do bardzo wąskiego przejścia w skale prowadzącego znów schodami na kameralną plażę w małej zatoczce.
Marne szanse na ucieczkę takim wąskim gardłem...
Ola postanowiła spróbować surfingu, do którego są tu świetne warunki. Kurs został wykupiony i po krótkim szkoleniu na sucho grupka pomaszerowała na podbój fal.
...and poszyszon... ;) Tak zabawnie miejscowy instruktor wymawiał słowo "position" czyli "pozycja"
Olę zachwyciły małpy, które popołudniu wkroczyły na plażę.
Niedaleko od plaży, na południowo zachodnim skraju półwyspu znajduje się pięknie położona na krawędzi klifu świątynia Uluwatu. Obok niej, w amfiteatrze z widokiem na zachód słońca odbywają się pokazy rytualnego balijskiego tańca Kecak. Chór złożony z 50-ciu mężczyzn wydając różne odgłosy jak w transie akompaniuje sobie i aktorom przez godzinę przedstawiając historię opartą na hinduskiej starożytnej epopei Ramayana.
Kolejnego dnia, po cudnym poranku pożegnaliśmy się z żalem z naszą chatą (jak się miało okazać nie na długo) i wyruszyliśmy w drogę na północ.
Bajka!!!!! Przepięknie!
OdpowiedzUsuńTak, to były bajkowe wakacje :)
Usuń