niedziela, 6 stycznia 2019

Wschodnie wyspy Tajlandii, cz. I Koh Samet

W pierwszy dzień świąt wyruszyliśmy do Bangkoku. Wszędzie dało się odczuć świąteczny klimat.


Good bye Laos, hello Thailand!


Z Bangkoku taksówką (3h, w tym godzina w korku w BKK) pojechaliśmy do Rayong, portu na wschodnim wybrzeżu, gdzie przy kolacyjnej rybce Misia straciła swojego pierwszego mleczaka :)


Kierowaliśmy się na Ko Samet, niewielką wysepkę oddaloną od lądu o ok. 40 minut łodzią. Tradycyjną drewnianą łodzią, takie lubimy najbardziej i taką zabraliśmy się następnego poranka na wyspę. Nie jest łatwo znaleźć taką łódź w dobie motorówek i promów, w Rayong jest kilka przystani skąd odpływają różnego rodzaju łodzie i jeśli jest się tak wybrednym jak my, trzeba wiedzieć na którą przystań pojechać :)

Misia w muszelkowym raju w porcie

Ola dobrała łódź pod kolor walizki

Czyż ona nie jest piękna?? ;))


I w drogę :)


 Moje ulubione miejsce na łodzi

W porcie Koh Samet przybyszów wita wielki posąg demonicznej syreny
(z profilu trochę jak Fiona ze "Shreka" w swej nocnej postaci ;)



Koh Samet jest ulubioną weekendową destynacją mieszkańców nieodległej Pattayi, słynie z białych plaż, kryształowej wody i... świętego spokoju (dla tych, którzy go poszukują). My w poszukiwaniu spokoju oddaliliśmy się na południe wyspy, w bardziej odludne rejony, lądując w hoteliku na cudnej kameralnej plaży...








Klimatyczna restauracyjka po sąsiedzku


Wyspiarska rozrywka dla małych i dużych  :)


Co można robić na Ko Samet?
Można leniuchować  w hamaku,


można oddać się w sprawne ręce (i nogi ;)) masażystki,

lub podziwiać zachód słońca.


Można też wybrać się na wycieczkę po okolicznych wysepkach na snorkling.
"6 wysp w 5 godzin" brzmiało lekko przerażająco, ale co tam ;) Tym razem w grę wchodziła tylko motorówka. Po pięknym plażowym poranku zapakowaliśmy się na łódź i w drogę.




Kompozycja Misi z muszli i kokosa



Misi do pływania zostawialiśmy kamizelkę, żeby się mniej męczyła. Ku naszemu zdziwieniu większość dorosłych ludzi, Azjatów, snorkowała w kapokach...



Już na pierwszym postoju okazało się, że pływa się tu jak w akwarium, tzn w ścisłym otoczeniu małych kolorowych rybek. W dużej ilości :)



Przerwa na lunch.










Przed ostatnią wyspą Misia zasnęła na łodzi, wymęczona nurkowaniem i pływaniem od rana

O pochodzeniu gatunku...;)




Rybki na tej plaży upodobały sobie Łukasza i skubały go za włoski :))


Wycieczka dobiegła końca, spieszyliśmy się z powrotem, bo tego dnia obchodziliśmy 16 urodziny Aleksandry!




Our sweet (and sour ) sixteen ;)


Kumpel Misi z hotelu, mały John, spontanicznie przyłączył się do naszej małej imprezy :)



Dodatkowa atrakcja, pokazy z ogniem na plaży, jak na zamówienie dla naszej jubilatki.




Sto lat Alexa!!!

2 komentarze: