środa, 5 sierpnia 2015

Życie sąsiedzkie

Sąsiadów w naszym budynku (nie lubię słowa apartamentowiec bo apartament ma pewne parametry, których większość "apartamentów" w takich "apartamentowcach" nie spełnia..:)) mamy różnych, generalnie są to obcokrajowcy pracujący w Laosie.

Jako pierwszych poznałam starszą parkę w basenie, ona Angielka - malarka, on Amerykanin - doradca biznesowy.  Zawsze jak się spotkamy to pogawędzimy przez chwilę, dopytują jak sobie radzę, bardzo mili a ona niesłychanie troskliwa. Mówią, że dzięki naszym dziewczynom szalejącym w basenie czują bardziej wakacyjny nastrój i będzie im szkoda jak się wyprowadzimy ;) Podziwiają ze swojego balkonu postępy Misi w pływaniu i bardzo ją chwalą, faktycznie przez ten miesiąc oswoiła się z wodą i zasuwa w dmuchanych rękawkach wzdłuż i wszerz basenu. A jak ich nie ma na sobie to też jej nie przeszkadza rzucać się na głęboką wodę :)


 Prócz tego Tajka i Australijczyk z córeczką, rodzina Filipińczyków, jacyś inni skośni i biali których nie poznałam. Tajka tak jak ja siedzi sama z dzieckiem bo mąż wyjeżdża co parę dni na parę dni, więc czasem pogawędzimy na podwórku, gdy dziewczyny się bawią razem. Mimi odczuwa brak rówieśników do zabawy i odważyła się dołączyć do grupki tajsko-filipińskiej ganiającej popołudniami po podwórku. Najbardziej polubiła małą pół Australijkę pół Tajkę, 5-letnią Anę. Fajnie się razem bawią.



Filipinka natomiast codziennie wychodzi popołudniami na energiczny spacer w piżamie pod parasolem (od słońca), to chyba taka forma gimnastyki, chodzi po podwórku tam i spowrotem a dwójka jej dzieci biega za nią. Też w piżamach. Generalnie zauważyłyśmy, że piżamy tu wcale nie są traktowane jako strój nocny. Nawet na skuterach w nich zasuwają ;) Co ciekawe oni w ogóle nie pływają, z basenu korzystamy właściwie tylko my i ta starsza parka czasem popołudniu, wieczorem rzadko ktoś tam wskoczy popływać. Dziwne..

Niedaleko basenu stoi pawilon, który kiedyś był restauracją prowadzoną przez właścicelkę tego całego obiektu. Gotowała dla swoich gości :) Teraz jest za granicą, ma męża cudzoziemca i w tym pawilonie mieszka jej rodzina, która pełni różne funkcje obsługi budynku. Jest starsza pani i kilkuletni brzdąc, dwóch młodych chłopaków i dziewczyna. Nie mówią po angielsku prócz jednego, który pełni funkcję administratora, ma piękne biuro na parterze bloku i siedzi tam ze swoim pieskiem, takim puszystym blond szpicem July :) Mimi biega za nim i lubi potarmosić go za ogonek..


Jak my jesteśmy jeszcze na basenie ok. 12 to oni zaczynają sobie przygotowywać obiad, chłopaki podśpiewują głośno, a że kuchnia jest od frontu a duże okna otwarte to mamy taki mały spektakl. Chciałyśmy się na początku podłączyć do tych posiłków ale się bali, że nam nie będzie smakowało ich jedzenie...

4 komentarze:

  1. Kasiu, świetny pomysł z tym blogiem! Piotra naszły pod jego wpływem wspomnienia afrykańskie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No klimaty afrykańskie można tu znaleźć, zwłaszcza bałagan, słońce i palmy. Bo słonie już inne są ;)

      Usuń
  2. Kaska, przeczytałam wszystkie wpisy - świetne; niecierpliwie czekam na następne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki dzięki :) Będą i następne, mam nadzieję, że tematów nie zabraknie ;)

      Usuń