niedziela, 30 października 2016

I znowu nadszedł Halloween

Tym razem "bawiliśmy się" wszyscy razem w przedszkolu Misi ;)
Nowa pani dyrektor, Francuzka Caroline, uznała, że nie należy dzieciom odbierać tej przyjemności i zorganizowała Halloween party w przedszkolnym ogrodzie.
Dziewczyny nie miały tym razem kostiumów, ubrały się tylko w nastrojową czerń i włożyły małe stroiki na głowy.


Gdy dotarliśmy na miejsce przekonaliśmy się, że dla wielu ludzi jest to po prostu impreza przebierana, często zupełnie bez związku z Halloween. Wielu rodziców skorzystało z okazji aby wskoczyć w jakiś zabawny strój i pomalować twarz. Jako, że była dopiero godzina 15 i 30 stopni ciepła, nie chciałam sobie nawet wyobrażać jak oni się czują w tych przebraniach...











Nauczyciele w strojach mumii, czarownic i innych upiorów dopełniali całości..


To nie maska... To nauczyciel...




Pani dyrektor jako Harry P.


Amerykanka Kyla i Angielka Liz, moje ulubione "mamuśki przedszkolne"

Wieczorem wykonałyśmy z Misią tradycyjne dynie z arbuzów, a gdy dzieci poszły spać, wyrwaliśmy  się na miasto, trochę postraszyć... ;)





wtorek, 25 października 2016

Bangkok dzień II

Jednym z miejsc w Bangkoku, które bardzo chciałam odwiedzić był dom Jima Thompsona. Ten amerykański architekt po II wojnie tak bardzo zakochał się w Tajlandii, że postanowił osiedlić się w Bangkoku, wyprowadzając z zapaści tajski przemysł jedwabniczy. Szybko stał się tamtejszym celebrytą, jednym z bardziej znanych obcokrajowców w Tajlandii. Założył firmę Thai Silk Company i do dziś można kupować piękne wyroby pod marką Jim Thompson. Prócz jedwabiu jego pasją była tajska architektura i sztuka, zakupił on i zgromadził w jednym miejscu w Bangkoku sześć tekowych 200-letnich budynków i stworzył z nich swój dom, pełen antyków, mebli, rzeźb i obrazów. Historia jego życia to według mnie gotowy scenariusz filmowy, tym bardziej, że nie wiadomo jak ta historia się zakończyła. W 1967 roku Jim Thompson zaginął w malezyjskiej dżungli i do dziś nie ustalono co się z nim stało...
Jego dom zamieniono w muzeum i właśnie tam udało mi się zaciągnąć rodzinkę. Było warto, enklawa zieleni z piękna tradycyjną architekturą, restauracja i sklep firmowy z jedwabnymi wyrobami - czego można chcieć więcej? ;)













W sklepie są nie tylko poszewki na poduszki czy szale ale też ubrania, torebki, portfele...

Odwiedziliśmy też po drodze słynną backpackerską uliczkę Khao San, co znaczy "zmielony ryż", kiedyś znajdował się tutaj bowiem ryżowy targ. Teraz to mekka włóczykijów z całego świata, tanie noclegi, knajpki i imprezownie tudzież salony tatuażu  wabią tu plecakowiczów swą luźną atmosferą.


Smażonego skorpiona?

Ależ proszę..

Dziewczyny wczuły się w atmosferę miejsca



Skorpion był za chudy, choć smaczny, obiad w klimatycznej knajpce Tom Yum Kung bardziej nas zasycił.



Fish pedicure. Bezzębne rybki garra rufa odświeżyły nam stopy. To przyjemność dla ludzi o mocnych nerwach, ja odczuwałam zabieg jakby przepuszczano delikatny prąd przez moje stopy...


Bangkok jak powszechnie wiadomo jest światową stolicą zakupów. Znalazłam tu centrum handlowe idealne do robienia zakupów bez bólu głowy. Terminal 21, bo o nim mowa, jest zaplanowany z głową i zakupy w nim to przyjemność a nie chaos. Jak to możliwe? Wystarczy piętra podzielić tematycznie i od razu wszystko staje się proste. Na jednym pietrze galanteria skórzana i buty. Na kolejnym ubrania dla pań, na następnym dla panów...Więcej nie zdążyłyśmy z Olą odwiedzić, Łukasz i Misia wyrywali do hotelu... ;)


Głównym powodem naszej wizyty w Bangkoku była konieczność złożenia wniosku o nowy paszport dla Oli. W Laosie nie ma nawet konsulatu, nie mówiąc już o ambasadzie RP.
Nasza ambasada w stolicy Tajlandii mieści się od sierpnia na szóstym piętrze nowoczesnego biurowca, piękny reprezentacyjny hol wejściowy z kawiarenką Starbucksa (oni są tu dosłownie wszędzie!!!) robi wrażenie, ale sama ambasada jest maleńka niczym rejonowy urząd pocztowy moich rodziców na Bielanach, przynajmniej część dla petentów tak wygląda. Nie tego się spodziewasz idąc do ambasady...



No ale wniosek został złożony, odciski palców pobrane, odbiór na początku grudnia. Trzeba się będzie pofatygować, tym razem bez dzieci bo Ola na swój paszport już nie wjedzie, będzie mniej niż sześć miesięcy ważny a więc nie będzie mogła przekroczyć granicy Tajlandii.
No cóż, jak mus to mus...;)

Bangkok dzień I

Kilkakrotnie byliśmy już w Bangkoku, nigdy nie mieliśmy jednak czasu na poznanie tego wielkiego miasta, zorientowanie się co gdzie jest, wczucie się w klimat.
Postanowiliśmy tym razem nadrobić te zaległości, a że przyjechaliśmy z naszymi dziewczynami, które nie są fankami zwiedzania i długich spacerów, trzeba było zastanowić się jak to zrobić z głową, żeby one też miały trochę przyjemności z tej wycieczki.

Wiedzieliśmy, że dla dzieci dużą frajdą jest jeżdżenie tuk-tukami, stały się więc one naszym głównym środkiem transportu po mieście. Wystarczy stanąć na chodniku a natychmiast zatrzymuje się tuż obok tuk-tuk lub taxi i kierowca zaprasza do środka. Po jakimś czasie staje się to jednak męczące. Plus dla Vientiane, tu tak nie nagabują...



Genialnym rozwiązaniem transportowym w Bangkoku jest kolejka Sky Train, takie nadziemne metro zawieszone nad głównymi ulicami miasta. Szybki dojazd w supernowoczesnych klimatyzowanych wagonach, duża częstotliwość kursowania. Wygodnie jest mieć hotel niedaleko stacji kolejki, nie trzeba spędzać czasu w korkach wracając po gorącym dniu pełnym wrażeń.



Postanowiliśmy zacząć poznawanie miasta od strony rzeki przepływającej przez samo centrum. Menam, po tajsku Chao Phraya czyli rzeka królów jest największą rzeką Tajlandii. W Bangkoku odchodzi od niej sporo kanałów, po niektórych można też pływać popularnym i tanim transportem miejskim.

Ekspresowe łodzie turystyczne mają osiem przystani dających dostęp do głównych atrakcji, ale przede wszystkim pozwalają spojrzeć na miasto z dystansu i innej perspektywy.





Nabrzeże jest bardzo zróżnicowane, od nowoczesnych budynków hoteli, biurowców i centrów handlowych...




po slumsy.





Pałac królewski jest zamknięty z powodu żałoby.


Nie wszyscy są amatorami zwiedzania...

Wyskoczyliśmy na ląd w Chinatown, które jest częścią starego Bangkoku, zwabieni opisami barwnych handlowych uliczek chińskiej dzielnicy i nie zawiedliśmy się.




Nie wiadomo czego próbować





Sok z granatów, pycha..


Dziesiątki odmian herbaty

Na straganie w dzień targowy...

Wygląda znajomo..

Słynny śmierdziel czyli durian

Sklep z galanterią krokodylą

Powrót o zachodzie słońca był jedną z przyjemniejszych chwil tego dnia.






Najlepszy scenariusz na wieczór po takim dniu: basen, masaż, miasto...