czwartek, 20 kwietnia 2017

Balijskie wakacje, cz.I półwysep Bukit

W Denpasar, stolicy Bali wylądowaliśmy o 4 rano, na szczęście kierowca zamówiony przez hotel dzielnie czekał ;)

Na pierwszy przystanek na wyspie wybraliśmy leżący na południe od lotniska i stolicy półwysep Bukit i miejscowość Jimbaran, nadmorskie miasteczko słynące z piaszczystych plaż, wzdłuż których ciągną się restauracyjki z owocami morza. I o to chodzi!

Nasza miejscówka okazała się strzałem w dziesiątkę. Jimbaran Bay Villas to 4 przestrzenne chaty na końcu cichej uliczki, każda z własnym ogródkiem i basenem. Styl balijski w wersji wiejskiej, cudnie prosty, drewno, kamień, strzecha. O 10.30 obudził mnie dzwonek telefonu i kiedy nieprzytomna po naszych nocnych wojażach odebrałam, miła pani poprosiła, żebym otworzyła furtkę do ogrodu bo nie mogą wejść, żeby zrobić nam śniadanie... Pokochałam ich od razu... :)








Piękne detale, rzeźby, maski dopełniały całości.



Po śniadaniu kierunek - plaża. Plaża w Jimbaran okazała się faktycznie szeroka i piaszczysta, zupełnie pusta w miejscu, w którym na nią weszliśmy, ale ku przerażeniu Misi fala była duża a ku mojemu przerażeniu w morzu pływały różne śmieci... Wiedziałam jednak, gdzie są lepsze plażowe miejsca na półwyspie, zwinęliśmy się więc szybko, złapaliśmy taxi i nowy kierunek - Balangan beach, jedna z najładniejszych plaż na wyspie.

Jimbaran beach


Balangan beach

Warungi, czyli tawerny na plaży Balangan.

Gdy zeszliśmy na plażę nadciągnęła czarna chmura i spadł obfity deszcz. Cudnie było siedzieć wtedy w cieplutkim oceanie.

A po burzy jak to po burzy, słońce :)



Na plażę w Jimbaran wróciliśmy o zmierzchu, kiedy stoliki zostały rozstawione i wszystkie owoce morza czekały już na nas na grillu ;)


Wzdłuż plaży chodzili śpiewacy...

a przy każdej restauracji występowali artyści sceny.



Na następny dzień zaplanowaliśmy inną piękną plażę na półwyspie, o wdzięcznej nazwie Padang Padang. Taksówka dowiozła nas do wejścia, gdzie schodami w dół dochodziło się do bardzo wąskiego przejścia w skale prowadzącego znów schodami na kameralną plażę w małej zatoczce.


Marne szanse na ucieczkę takim wąskim gardłem...



Ola postanowiła spróbować surfingu, do którego są tu świetne warunki. Kurs został wykupiony i po krótkim szkoleniu na sucho grupka pomaszerowała na podbój fal.

...and poszyszon... ;)  Tak zabawnie miejscowy instruktor wymawiał słowo "position" czyli "pozycja"





No i jest "poszyszon" :)

Ola złapała bakcyla surfingu :)
Mimi oczywiście też musiała posurfować.


Mamusia niekoniecznie... :)


Olę zachwyciły małpy, które popołudniu wkroczyły na plażę.


Niedaleko od plaży, na południowo zachodnim skraju półwyspu znajduje się pięknie położona na krawędzi klifu świątynia Uluwatu. Obok niej, w amfiteatrze z widokiem na zachód słońca odbywają się pokazy rytualnego balijskiego tańca  Kecak. Chór złożony z 50-ciu mężczyzn wydając różne odgłosy jak w transie akompaniuje sobie i aktorom przez godzinę przedstawiając historię opartą na hinduskiej starożytnej epopei Ramayana.







Kolejnego dnia, po cudnym poranku pożegnaliśmy się z żalem z naszą chatą (jak się miało okazać nie na długo) i wyruszyliśmy w drogę na północ.







2 komentarze: