Laotańczycy uwielbiają bawić się i świętować i mimo, że święta przypadają na dwa konkretne dni października, w tym roku 27 i 28, kiedy maja wolne od pracy a dzieci od szkoły (święto państwowe), to atrakcje zaczęły się już ponad tydzień temu. Główne ulice nad rzeką w centrum miasta zamieniły się w olbrzymi jarmark czy też targi, stoisko przy stoisku zastawili wszystkie sklepy i restauracje po obu stronach ulic, drogi zostały zamknięte dla ruchu samochodowego i popołudniami zaczynała się impreza. Huk jaki towarzyszy takim wydarzeniom tutaj przechodzi nasze pojęcie, prawie każde stoisko ma swój mikrofon i zachwala swoje towary, muzyka z różnych stoisk zagłusza się wzajemnie, a pomiędzy tym wszystkim płynie rzeka ludzi...
"No takiego odpustu u nas nie widziałem" podsumował to wszystko Łukasz ;) Bo faktycznie momentami przypominało to nasze rodzime odpustowe jarmarki. Tylko skala inna.
Na wejściu w targowe uliczki zaskoczył nas kordon młodzieży ubranej w granatowe koszule, sprawdzali, czy nie przemycamy broni, mała rewizja osobista i można było wejść.
Na stoiskach wszystko, od ubrań po elektronikę, od zegarków po pralki...
No i najważniejsze, jedzenie.
Kilometrami ciągnęły się stoiska z balonikami do "zestrzelenia" lotką. Za trzy trafienia z rzędu można było coś wygrać. Kto wygrał pluszaka dla Misi? Mamusia! :)
Laotańczycy są mistrzami ulicznego jedzenia, na patyku można zjeść prawie wszystko. Tu Mimi zaraz skonsumuje smażonego kalmara w kształcie misiów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz