czwartek, 1 października 2015

Źaba dooobra...

...powiedziała Misia, kiedy dowiedziała się od Taty, że danie, które właśnie z apatytem pałaszowała to żaba :) Smażona z całymi ząbkami czosnku, pycha. A działo się to w restauracyjce, którą mamy od niedawna w naszym ogrodzie. Gdy szefowa wróciła z Europy (ma męża Norwega) otworzyła znowu w pawilonie przy basenie knajpkę dla mieszkańców.


Właścicielka sama gotuje, co było sporym zaskoczeniem, bo nie wygląda na taką, a serwuje głównie potrawy kuchni tajskiej, bardzo smaczne :) No i jak my się mamy stąd wyprowadzić...;)

Wszystko świeże, prosto z targu. A na naszym najbliższym targu różne ciekawe rzeczy można kupić...


Ryby i kurczaki z rusztu, gotowany ryż, warzywa i obiad gotowy bez gotowania, jeśli mamy ochotę zjeść  w domu :)


Mają tu bardzo dużo fajnych wynalazków do jedzenia na ulicy, np takie chipsy z ziemniaków smażone na patyku, jeszcze ciepłe, posolone... mmniam...


A na deser owoce. Owoce to oddzielna, kolorowa historia. Co chwilę odkrywamy coś nowego. Pojawiły się niedawno inne odmiany mango, takie czysto żółte i zielone, sok cieknie po łokciach podczas jedzenia, sama słodycz...


Albo pitaja, czyli dragon fruit nie biały tylko buraczkowy w środku, z bardzo farbującym sokiem, zmieszany z jogurtem barwi go na różowo.  Pitaja to owoc kaktusa, który kwitnie tylko w nocy.


Pięknie wyglądają dekoracje kwiatowe na ołtarzyki, tak mi się spodobały, że kupuję je czasem zamiast kwiatów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz